Indie II: Przygód ciąg dalszy

https://xpil.eu/oE3P3

Ten wpis jest częścią serii "Moja wyprawa do Indii".

Jeżeli ktoś czytał niedawno o tym, jak to kiedyś udało mi się dotrzeć do Indii, pamięta zapewne, że skończyłem na tym, jak to znalazłem się wreszcie na lotnisku w Delhi, niewyspany, zmęczony, nie do końca trzeźwy i okradziony z paru drobiazgów. Trzecia rano.

Zacząłem od wyjęcia z torby przewodnika po Delhi i próby odszukania w nim jakichkolwiek informacji na temat jakiegoś pobliskiego hotelu. Znalazłszy takowy, udałem się (w okolicach godziny 6 rano - odsiedziałem najpierw trochę aż się zaczęło rozjaśniać) w stronę postoju taksówek.

Wybór taksówki był procesem dość zabawnym, przy samym wyjściu z lotniska był rządek trzech albo czterech okienek z napisem TAXI, trzeba było podejść do jednego, wytłumaczyć dokąd się chce jechać, gość podawał cenę na którą się można było zgodzić lub nie, facet pytał o imię pasażera i przekazywał je komuś, tak że po wyjściu z lotniska taksówka już czekała podstawiona a kierowca pytał o imię (dla potwierdzenia) i można było jechać.

Tzn., tak mówi teoria. W praktyce jak tylko powiedziałem dokąd chcę jechać, natychmiast ze wszystkich czterech okienek zaczęli na mnie krzyczeć siedzący w nich ludkowie, licytując cenę w dół. W ten oto prosty sposób zamiast płacić początkowe 20 dolarów skończyło się na bodajże trzystu rupiach (czyli jakichś 30 złotych) - ech żeby to tak u nas działało 😉

Niestety, okazało się, że hotel podany w moim fantastycznym przewodniku już dawno nie istnieje. Nie dowierzałem za bardzo kierowcy jak mi to próbował wytłumaczyć swoim łamanym angielskim i z uporem kazałem się tam zawieźć. Zawiózł mnie i faktycznie, budynek stał nawet podobny do tego ze zdjęcia w moim przewodniku, adres się zgadzał jednak hotelu tam nie było.

Ponieważ byłem już na skraju zaśnięcia, poprosiłem go, żeby zawiózł mnie do jakiegokolwiek innego hotelu. W międzyczasie obserwowałem miasto za oknami auta i byłem lekko przestraszony. Tam jest naprawdę biednie. I nie mówię tu o ubóstwie polegającym na tym, że zamiast chleba z masłem trzeba jeść chleb z margaryną. Mówię o ludziach chudych jak patyki, o wałęsających się tu i ówdzie krowach (świętych!) z wystającymi żebrami, pokrytych czasem jakimiś liszajami. Widziałem całe rodziny mieszkające w rozpadających się ruinach. Pomyślałem sobie wtedy, że trzeba było wybrać sobie inne miejsce na wakacje życia, ale cóż, już tam byłem, trzeba było sobie radzić.

No więc taksówka zawiozła mnie do hotelu, który wyglądał dość strasznie (tzn. tak mi się wtedy wydawało), odrapane ściany, ot kolejny budynek nie różniący się zbytnio od innych w okolicy.

Tam taksówkarz mnie wysadził, poszedł ze mną do recepcji i wyjaśnił recepcjoniście, że potrzebuję pokoju od zaraz bo jestem bardzo zmęczony po podróży. Tzn mam nadzieję, że tak powiedział, mógł mu równie dobrze opowiadać o ruchu na drodze albo o czymkolwiek innym. Recepcjonista spytał mnie tylko czy chcę pokój z wodą (chciałem! śmierdziało ode mnie jak od małego Indianina). Zapłaciłem z góry za dobę (nie pamiętam dokładnie ile, zdaje się że około 200 rupii czyli jakieś 20 złotych - przelicznik był na szczęście prościutki, wystarczyło urwać jedno zero), podziękowałem kierowcy, dorzuciłem mu sto rupii napiwku (sporo - ale dopiero zaczynałem się orientować w cenach) i poczłapałem do pokoju.

Była czysta pościel na wielkim łóżku, była łazienka - bez luksusów. Kibelek na narciarza; metalowy, rdzewiejący kran z zimną wodą wystawał ze ściany na wysokości kolan, woda z kranu leciała prosto na podłogę i tam rynienką do kibelka.

Byłem jednak tak zmęczony i nieświeży, że miałem głęboko gdzieś luksusy - umyłem się w tej zimnej wodzie, chwilę poudawałem Małysza, przebrałem się w czyste ciuchy (co za ulga!) i walnąłem się spać. Była, na oko, godzina może 10 przed południem.

Na dzisiaj tyle, ciąg dalszy nastąpi jak sobie porządnie przypomnę co i jak. To było ponad 10 lat temu. Pamięć płata figle, a niestety mój oryginalny opis tej wycieczki, który zamieściłem byłem kiedyś na jakiejś stronie, przepadł bezpowrotnie.

Kawał? A, co mi tam...

Siedzi chłopiec, na oko siedmioletni, przy drzwiach wejściowych do domu i płacze. Podchodzi kumpel i pyta go:
- Ej, co się stało?
- A, wiesz, matka mi umiera, to jej ostatnie chwile.
- No to może trzeba lekarza wezwać?
- Nie, rozmawiałem już z lekarzami, nic się nie da zrobić.
- No to dzwoń po księdza!
- Nie, nie mam teraz ochoty na seks...

https://xpil.eu/oE3P3

1 Comment

Leave a Comment

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.