Ponieważ zasłużyłem sobie na nową słuchawkę, bo stara się już zestarzała, postanowiłem zaszaleć i sprawić sobie najnowszą patelnię ze stajni Samsunga.
Dla niezorientowanych: byłem fanem marki Samsung gdzieś od 2006 roku; dwa ostatnie telefony to OnePlus (najpierw 3T, potem 7 Pro). Obydwa ciągle działają i mają się świetnie, ale zachciało mi się wrócić do korzeni.
Na stronie operatora widzę "ofertę" za mniej więcej trzy czwarte oficjalnej ceny słuchawki w zamian rzecz jasna za przedłużenie umowy o kolejne dwa lata, na co byłem przygotowany, bo właściwie czemu by nie.
Tak więc dzwonię; po standardowym przemieleniu przez maszynkę weryfikacyjną, podczas którego musiałem wykazać się znajomością tak egzotycznych informacji jak nazwa własnej firmy, jej adres oraz numer telefonu (z którego właśnie dzwoniłem) zostałem poinformowany, że owszem słuchawki te są jak najbardziej dostępne, że rozmowa jest nagrywana, więc umowę możemy przedłużyć tu i teraz, i że telefon zaraz wysyłają. Powinien do mnie dotrzeć w ciągu maksymalnie pięciu dni roboczych, a skoro było piątkowe popołudnie, pani mi "zagwarantowała" dostawę najpóźniej na poniedziałek za tydzień.
W poniedziałek za tydzień, pod wieczór, dzwonię uprzejmie podpytać jak tam moje zamówienie. Pan pogrzebał w systemie (przy okazji muszę z zadowoleniem przyznać, że dobić się do obsługi klienta dla firm jest o wiele łatwiej, niż kiedy się jest osobnikiem indywidualnym) i powiedział, że owszem, telefon był wysłany z centrali, ale został cofnięty, bo gdzieś tam ktoś tam nie postawił, za przeproszeniem, ptaszka, w jakimś formularzu i że on bardzo przeprasza, ale trzeba wysłać ponownie. 24, maksymalnie 48 godzin, czyli jutro pojutrze będzie.
Pojutrze, czyli we środę późnym popołudniem, dzwonię raz jeszcze z zapytaniem jak tam mój telefon. Pani na to, że ale jak to, o co chodzi, przecież panu się nie należy żaden upgrade, weźpan idźpan na drzewo i Wogle.
Z lekkim niepokojem, nadal całkiem grzecznie proszę panią, żeby jednak sprawdziła dokładniej historię mojej ostatniej komunikacji z nimi, na co - z wyraźną niechęcią - przystała. Po chwili napiętego oczekiwania odezwała się z cud miód orzeszki przeprosinami, że ależ oczywiście, nastąpiła pomyłka, mój telefon jak najbardziej już jedzie, ale kurier jechał przez Kuala Lumpur, w związku z czym będzie dopiero wewpiątek. Podpytałem się czy aby na pewno we wten wewpiątek, bo już się trochę naczekałem, pani na to, że murżelbeton nie ma bata na Mariolę, będzie jak bonie dydy.
Piątek po południu, jak się już Czytelnik zdążył zapewnie domyślić, ani telefonu, ani boni, ani tym bardziej dydów. Dzwonię więc podpytać jak tam moje zamówienie. Pani była tym razem bardzo uprzejma, powiedziała, że już sprawdza i po zaledwie pięciu minutach oczekiwania (chwała Panu, na infolinii dla firm nie puszczają tej debilnej muzyczki tylko najzwyczajniejszą w świecie ciszę) odezwała się tymi słowy:
-- Wie pan co, ja tu jeszcze muszę coś sprawdzić, pan chwilę poczeka.
Po kolejnych siedmiu minutach (z zegarkiem w ręku!) pani w końcu się odezwała:
-- No więc był jakiś problem z zamówieniem, nie wiem do końca co się stało, ale trzeba zamówić jeszcze raz. To jaki telefon pan by chciał?
-- No… ten sam - odpowiadam zgodnie z prawdą.
-- Ale jaki model?
Odrobinę wewnętrznie zagotowany, na powierzchni jednak jeszcze całkiem stabilny, podałem nazwę modelu. Pani na to, że spoko, że taka i taka cena (na szczęście poprzednia oferta pozostała w mocy) i że czy się zgadzam. I Wogle. Zrezygnowanym głosem odparłem, że się zgadzam, i że mniej więcej jak długo mam czekać.
-- Około pięciu dni roboczych.
Grzecznie raz jeszcze potwierdziłem, że gra gitara, podziękowałem i się rozłączyłem, po czym w ramach rozładowania stresu przegryzłem stalowy pręt zbrojeniowy w stojącym nieopodal domu słupie od elektrowni, a następnie wykonałem klasycznego baranka w pobliską ścianę nośną.
Trochę pomogło.
Chwilę potem dostałem e-maila od pana z obsługi klienta, że moje zamówienie właśnie się realizuje. Ponieważ poprzednio takiego e-maila nie było, zakładam, że tym razem faktycznie się realizuje, dzięki czemu niewykluczone, że już moje prawnuki będą miały okazję ustalić konkretną datę dostawy.
Dopisane dwa dni później: telefon przyszedł we wtorek.
Do mnie kamerka internetowa za punkty lojalnościowe Era nie dotarła od dwudziestu lat 😉 A pan kurier dzwonił, i tylko godzina mi nie odpowiadała. Potem jak dzwoniłem na infolinię to w systemie przesyłka była za daleko aby wysłać ponownie, ale nie tak daleko, aby dotrzeć do mnie. 😀 A teraz to już nawet nie ma Era. Także uważaj.
Gdybyś był Skarbówką, to już byś im naliczył takie odsetki od tej kamerki, że by się nie pozbierali do końca świata… 😉
Ach te millenialsy, takie niecierpliwe. Kiedyś na telefon trzeba było lata czekać i mieć znajomości.