Policja, jaka jest, każdy widzi. Praca policjanta w Polsce nie jest ani specjalnie atrakcyjna, ani zbyt dobrze płatna, ani nie cieszy się jakimś specjalnym mirem wśród reszty społeczeństwa.
A jak jest tu, na Zielonej Wyspie?
Po pierwsze, nie ma tu "policjantów". Są za to "Gardaí", tak bowiem brzmi liczba mnoga od "Garda", przedstawiciela lokalnej fauny gatunku "Garda Síochána".
Jak się mają jedni do drugich?
Po pierwsze, Gardaí są tutaj traktowani z nieco większym szacunkiem, niż funkcjonariusze Policji w Polsce. Nie twierdzę, że naród kocha Gardaí miłością czystą, bo w końcu to oni wystawiają mandaty za złe parkowanie i mogą się "przyczepić" za jazdę po pijaku lub bez ważnego ubezpieczenia, ale jednak daje się wyczuć szacunek społeczeństwa wynikający z czegoś więcej, niż tylko pozycja siły, z której Gardaí mają prawo działać.
Po drugie, co chyba wiąże się z powyższym, ów szacunek jest odwzajemniony. Gardaí nie muszą kochać ludzi, którzy tak szybko odchodzą (z łupem lub bez), ale - podobnie jak pracownicy McDonald's - traktują ich grzecznie i z uśmiechem na ustach.
Po trzecie wreszcie, mam wrażenie (oby prawdziwe!), że tutaj nie ma limitów na minimalną miesięczną kwotę wystawionych mandatów itd. Gardaí faktycznie w pierwszej kolejności pomagają, a dopiero potem ścigają, karzą i zamykają.
Przykład: zdazyło mi się kiedyś, że musiałem wstąpić - dosłownie na dziesięć sekund - do biura, mieszczącego się przy głównym skrzyżowaniu w niedużym miasteczku. Pora była szczytu popołudniowego, więc ruch jak Samuel Skurczybyk, najbliższy parking ze trzy parseki dalej, a na chodniku, tuż przy drzwiach wejściowych do owego biura, akurat była odrobina wolnego miejsca. Jeździłem wówczas Toyotą Yaris, która mieściła się praktycznie wszędzie - niewiele myśląc zaparkowałem więc na chodniku, upewniłem się, że zostało trochę miejsca dla pieszych i wyskoczyłem do biura.
Niecałą minutę później, wyszedłszy z biura, ujrzałem, jak Garda próbuje nawiązać jakiś dialog z moją lepszą Połówką, siedzącą na tylnym siedzeniu Yarisa i doglądającą kilkutygodniowej wówczas córy naszej.
Zapytałem grzecznie o co chodzi. Chodziło oczywiście o to, że zaparkowałem nielegalnie. Wprawdzie nie było tam podwójnej ciągłej (lub była na tyle wyblakła, że praktycznie niewidzialna), ale zostało mi objaśnione, że pozostawiłem zbyt wąski przesmyk na chodniku, i że wózek inwalidzki mógłby się tamtędy nie zmieścić.
Rozejrzałem się ostentacyjnie - po horyzont nigdzie nie było widać żadnych wózków inwalidzkich, a tak po prawdzie nawet gdyby jakiś chciał tamtędy przejechać, spokojnie by się zmieścił.
Ale nie chciałem lokalnej władzy wchodzić na odcisk - w końcu przepis to przepis, c'nie? Grzecznie mówię więc, że ok, w takim razie co teraz?
Teraz, powiedział pan Garda, proszę mi obiecać, że już pan więcej nie zaparkuje w tym miejscu - po czym wyszedł na jezdnię i zatrzymał na chwilę ruch, żebym mógł bezpiecznie wyjechać na drogę. I jeszcze mi pomachał na pożegnanie. Bez mandatu.
W Polsce za tego typu parkowanie zapłaciłbym mandacik, a dodatkowo zostałbym obsztorcowany. I Wogle.
Inny, bardziej trafiający (przynajmniej do mnie) przykład: w dniu, kiedy zginął mój brat, dwie Gardaí przyszły do nas do domu i przekazały nam tą wiadomość - po czym spędziły z nami około godziny, upewniwszy się na wszystkie sposoby, że pod wpływem szoku wywołanego tą informacją nie zrobimy niczego głupiego. Przez kolejnych kilka tygodni mieliśmy w tej sprawie do czynienia z kolejnymi funkcjonariuszami - i za każdym razem byliśmy traktowani jakbyśmy pochodzili co najmniej z rodziny książęcej. Czyli z wielką delikatnością, grzecznością, z mnóstwem Ą i Ę. Na posterunku - herbatka, kawka, ciacho, przez telefon sama grzeczność.
Takie podejście naprawdę ułatwia przejście przez ciężkie chwile. Nie mam pojęcia, jak to wygląda w Polsce, ponieważ - odpukać - nigdy nikogo tam nie straciłem w okolicznościach wymagających interwencji służb mundurowych. Jeżeli któryś z Czytelników miał tam tego typu doświadczenia, niech da głos...
Jedyny wyjątek od powyższych obserwacji to wystawianie mandatów za szybką jazdę. Tutaj zdecydowanie wolę polskich policjantów, o ile tylko mówimy o kontakcie z żywym człowiekiem, a nie bezduszną kamerą. Albowiem w trakcie wystawiania mandatu, z polskim policajem można sobie pożartować, pozwolić sobie na odrobinę bezczelności, a czasem nawet spróbować wybadać grunt w kwestii ewentualnej promocji, czyli obniżenia kwoty mandatu w zamian za wykonanie płatności gotówką, na miejscu. Tu natomiast Garda wystawiający mandat jest sztywny, jakby połknął kołek i nie da się z takiej sytuacji wycisnąć ani grama rozrywki, a wszelkie próby zasugerowania jakiejkolwiek promocji mogą się skończyć naprawdę kiepsko.
No cóż. Nobody's perfect 😉
no to, że akurat nie są specjalnie grzeczni dla tych co przekraczają prędkość to raczej nie jest wada. Ja niektórych to bym pałował na miejscu, a dopiero potem mandat.
Ja bym nie uogólniał. Jest różnica między kierowcą, który grzeje 130/h przez miasto w godzinach szczytu, a kierowcą, który jedzie 56/h na ograniczeniu do 50 bo było trochę z górki na pustej drodze. Mi się to drugie sporadycznie zdarza i dwa razy za to beknąłem mandatem i punktami.
jest różnica. Ale też bym ich prał! A tych co jadą 130 km/h to bym sprał, puścił, potem dogonił i jeszcze raz sprał! Tak jak opisywali to kiedyś w jednej książce!