Zadzwonił dziś do mnie telefon.
Numer lokalny, dubliński.
Pan przedstawił się jako Kevin Ryan, podał swój numer służbowy a następnie zakomunikował, że dzwoni z Revenue, z sekcji unikania podatków.
Pomyślałem sobie, że Revenue jest chyba od pobierania podatków, a nie od ich unikania. I że fajna taka sekcja, sam bym chciał tam pracować. Może bym uniknął jakiegoś podatku, czy coś...
Gość sprowadził mnie na ziemię komunikując, że zgodnie z ich informacjami w latach 2005 - 2015 zapłaciłem irlandzkiemu Revenue za mało podatku i teraz zalegam im dużą kasę.
Tu już mi trochę skóra ścierpła. Od czasu kiedy założyłem własną firmę mam księgowego, który się zajmuje moimi podatkami. Mam też papier z Revenue potwierdzający, że ów księgowy ponosi wszelką odpowiedzialność za jakiekolwiek niedociągnięcia związane z płaceniem (lub raczej niepłaceniem) podatków. Mówię więc Kevinowi, że spoko, rozumiem, ale niech się lepiej kontaktuje z moim księgowym, on ma wszystkie potrzebne cyferki i inne szczegóły.
Ale nie. Kevin poinformował mnie znudzonym głosem, że w tym przypadku księgowy jest osobą trzecią, a odpowiedzialność spada na mnie. Potem poprosił o przygotowanie kartki i długopisu, po czym podyktował mi numer sprawy.
Sprawy sądowej, jak się okazało.
Podobno próbowali mi w kwietniu dostarczyć list polecony, ale niestety nie było mnie pod adresem domowym.
Podobno próbowali się do mnie dodzwonić, ale miałem wyłączony telefon.
Pomyślałem sobie z lekkim niepokojem, że razie wszystko się zgadza. Wyprowadziłem się z Dublina w lutym, więc jeżeli próbowali dostarczyć list na stary adres w kwietniu, faktycznie nie mieli jak. Z kolei w domu mam słaby zasięg telefonu, co tłumaczyłoby dlaczego nie można się było do mnie dodzwonić.
Hmmm.
W czasie, kiedy skóra mi cierpła coraz bardziej, facet dalej perorował, powołując się na liczne paragrafy, sekcje, przepisy i inne inności. W końcu wyjaśnił, że jeżeli zaległy podatek nie zostanie uregulowany w jakimś tam przewidzianym ustawą czasie, Revenue wejdzie mi na konto, zabierze całą kasę, a potem jeszcze dom, samochód i ostatnie gacie (o tych gaciach to ja teraz sam wymyśliłem, dla kolorytu). Generalnie będę w czarnej głębokiej, ponieważ dodatkowo wytoczą mi sprawę sądową, która będzie mnie kosztować co najmniej €45,000 i którą najpewniej przegram, ponieważ mają niezbite dowody na to, że w latach 2005 - 2015 unikałem podatków. Poszlaki wyraźnie wskazują na celowe działanie (a nie zwykłą pomyłkę). W efekcie pójdę do pierdla na co najmniej siedem lat.
Myślę sobie, dziwne. Uczciwie płacę wszystkie możliwe podatki, a największy "przekręt" jakiego się tu dopuściłem, to sprzedanie starego, wysłużonego rowerka córki jakiemuś gościowi z DoneDeal. Z uzyskanych w wyniku tej transakcji pieniędzy w kwocie dwudziestu Jerzych nie odprowadziłem podatku. Głupio jakoś trafić za kratki za taki grosz.
Hm.
No nic. Proszę w takim razie Kevina, żeby mi wysłał wszystkie dokumenty jeszcze raz.
A ten zamiast spytać o mój aktualny adres wyjaśnił mi, że teraz to już jest za późno, bo sprawa w sądzie odbywa się w tym tygodniu. I że on w tej chwili wysyła nakaz aresztowania mnie, i że się mam na dniach spodziewać uzbrojonego funkcjonariusza Gardy, który mnie zakajdankuje i wsadzi do ciupy, gdzie będę czekał rozprawy.
No chyba, że uiszczę zaległy podatek w kwocie cztery tysiące dziewięćset euro z groszami. Tu i teraz, przez telefon.
Aha, myślę sobie. Takie buty. Skrzętnie tłumiony strach ulotnił się w tej sekundzie. Natychmiast wskoczyłem na wyższe obroty.
Mówię Kevinowi, że spoko, chciałbym zapłacić, tylko akurat zostawiłem karty płatnicze w domu w drugiej kurtce. Ale mogę zrobić przelew on-line, tylko niech mi poda numer konta.
Kevin jednak głupi nie jest. Wie, że przez numer konta łatwo go namierzę. Wykręca się mówiąc, że przelew będzie szedł co najmniej dwa dni, a to za późno i w wyniku trafię do aresztu a później do więzienia, z dużym długiem i bez dachu nad głową.
– No to trudno - mówię - w takim razie będę musiał się pogodzić z moim losem.
– Ale jak to? - zdziwił się Kevin Ryan - przecież zabiorą panu wszystko, nawet kartę kredytową.
– To akurat nie problem - mówię - żona z synem i tak wydają więcej, niż bym chciał, a tak przynajmniej nie będzie karty, nie będzie problemu.
– Zamkną pana do więzienia - powtarza po raz setny Kevin.
– Doskonale - mówię - W sumie przydałaby mi się przerwa od pracy, a po przeprowadzce do nowego domu ciągle jest coś do roboty. W więzieniu przynajmniej trochę odsapnę od tego kołowrotka, zawrę jakieś nowe znajomości, wie pan jak to jest.
– Mówi pan na poważnie? - upewnił się Kevin.
– Oczywiście. Nigdy nie żartuję w kwestii podatków.
– W takim razie proszę się dziś lub jutro spodziewać uzbrojonego funkcjonariusza Gardy.
– Nie mogę się doczekać. Do widzenia.
– Do...
Biiip, biiip, biiip.
Rozłączywszy się pochichrałem się chwilę do samego siebie, po czym dla świętego spokoju zadzwoniłem do Revenue, gdzie opisałem całą sytuację pytając na koniec, czy pracuje dla nich niejaki Kevin Ryan. Okazało się (a to ci niespodzianka!), że nie pracuje. A także, że Revenue doskonale wie o tej akcji i nawet mają na swojej stronie www ostrzeżenie dla podatników. I żebym po prostu ten telefon zignorował, have a nice day, blablabla, wiadomo.
No i po adrenalinie.
Aha, tak na przyszłość: numer, z którego dzwonił Kevin, to 019036051. Jeżeli dostaniesz, sympatyczny Czytelniku, połączenie z tego numeru, możesz je śmiało zignorować. No chyba, że masz w sobie żyłkę trolla oraz odrobinę wolnego - wówczas polecam zmarnować delikwentowi maksymalnie dużo czasu. Można się nieźle zabawić, a przy okazji podszlifować język.
Tymczasem wracam na zmywak.
Przekręt na wnuczka, na wnuczka i policję, na urząd skarbowy, na zus, na Rydzyka: kiedyś w Polsce ktoś powrzucał do skrzynek przelewy na Radio Maryja, trzeba było tylko wpisać kwotę i na pocztę… cóż z tego, że nr rachunku nie do radia 😉
Na Rydzyka podobno jeszcze jeden przekręt był, w drugą stronę, ale nie wiem ile w tym prawdy, a ile legendy (a za leniwy jestem, żeby to samemu sprawdzić): podobno była swego czasu akcja wpłacania jednego grosika przelewem na konto Radyja. Dowcip polegał na tym, że obsługa przelewu miała kosztować odbiorcę (czyli Radyjo) dziesięć groszy za każdy przelew. W efekcie wielu “rzyczliwych” zdążyło wpłacić tego grosika zanim Radyjo zablokowało akcję.
A może tylko to sobie ubzdurałem.
O rany, nienawidzę naciągaczy! 😀
Ja też, dlatego uwielbiam marnować ich czas. To najlepsza metoda na walkę z tego typu elementem (pomijając szybki lewy prosty, który jednakowoż ciężko wykonać przez telefon ).
Niezła akcja:) Nie wiem jak w Irlandii ale we Francji akurat w Urzędzie podatkowym pracują bardzo sensowne i rozgarnięte osoby.
Nigdy nie dzwonią z numeru, ktory sie wyświetla, i zanim zadzwonią wysyłają maile, roszczenia finansowe zawsze przychodza droga pocztowa (czasem zastanawiam sie skad maja najnowszy adres w tydzien po przeprowadzce)
Ale ile osób może w przypływie paniki wyciagnac te karte….
Wystarczy jeden frajer na sto prób i już kasa leci…
Haha, myślałem, że tylko w Polsce takie numery 🙂
Przyznam, że od początku spodziewałem się, że coś tu nie gra i to głównie dlatego, że to jest przecież zbyt absurdalna sytuacja, żeby mogła być prawdziwa… Ale żeby “na wnuczka”? Myślałem raczej, że to jakaś pomyłka czy coś w tym rodzaju. Życie jednak zaskakuje xD
Pozdrawiam!
Mi też parę razy przytrafiły się telefony od naciągaczy, ale o czymś takim to jeszcze nie słyszałam. Dobrze, że zachowałeś zimną krew 😉 Jak ja widzę dziwny numer to nie odbieram. Sprawdzam go w Google i jeśli jest “bezpieczny” to oddzwaniam.
Tak naprawdę to to był pikuś. O wiele gorzej było tutaj: http://xpil.eu/SELJP
Ja też ostatnio nie dałam się oszukać.
Jestem teraz na etapie szukania mieszkania do wynajęcia, więc przeglądam sporo ogłoszeń i przy niemal każdym łapię się za głowę, bo ceny są wysokie jak Everest. A ja nawet nie szukam czegoś dużego i koniecznie ładnego, byle był piekarnik na stanie i prysznic.
Kiedy więc przyuważyłam dwa mieszkania w świetnej lokalizacji i jeszcze lepszej cenie, nie mogłam się powstrzymać i zadzwoniłam. A właściwie próbowałam się dodzwonić, bo udało mi się dopiero następnego dnia. Okazało się, że to jakieś oszukane biuro nieruchomości, które bierze zdjęcia z innych ogłoszeń, wrzuca bardzo atrakcyjną cenę i miejscówkę a żeby umówić się na oglądanie mieszkania, trzeba się zarejestrować n ich stronie i z góry zapłacić 200 zł. A potem kontakt się urywa.
Codziennie zgłaszam ich ogłoszenia do administratora.
Tu w Dublinie jakiś czas temu paru spryciarzy załatwiło lewe mieszkania chyba trzydziestu osobom. Od każdego wzięli tysiąc euro depozytu i dali klucz, z informacją, że mogą się wprowadzić za miesiąc. Oczywiście po miesiącu pod danym adresem spotkał się cały tłum obcych sobie ludzi z niepasującymi kluczami…
https://youtu.be/EzedMdx6QG4
Genialne. Szkoda, że ja tak nie umiem. Ale numer mam jakby co, mogę podesłać jakiemuś Rzyczliwemu hakierowi.
Przydalby sie feature obcinania rak dodany. Zawsze mozna chlopaka wspomoc https://www.patreon.com/ProjectMayhem
Kawki w tym dniu już nie potrzebowałeś, ciśnienie Ci podniósł równo 😀 Ale podobno to lepsze od ćwiczeń kardio 😀
Fajne. W sumie jak czytam to głównie dwie rzeczy mi się nie zgadzały:
1. Z jednej strony sprawa na 45k, z drugiej opłata 5k załatwiająca wszystko. Nie wiem jak za granicą, ale przywykłem, że w urzędach raczej nie można się targować.
2. Mam wrażenie, że za 5k to jakby nie kwapią się do aresztowań i więzienia.