Jeżeli ktokolwiek ma jeszcze jakieś romantyczne wątpliwości na temat Disqus, to niedawna transakcja dokonana przez Zeta Global rozwiewa je w całości.
Dla niewtajemniczonych: Disqus to firma powstała w okolicach 2007 roku, twórca wtyczki umożliwiającej komentowanie na stronach www (w tym również na blogach).
Disqus przez 10 lat zarobił na komentarzach swoich użytkowników nieco ponad 10 milionów dolarów.
Jak?
Wykorzystując treści komentarzy do serwowania "lepiej dopasowanych" reklam.
No ok, ktoś powie, z czegoś trzeba żyć; nie oni pierwsi zarabiają na reklamach, nie oni ostatni.
Wszystko fajnie, gdyby nie to, że w przypadku Disqus nie mamy kompletnie kontroli nad tym, co się z naszymi komentarzami dzieje. I nie chodzi już nawet o to, że moje komentarze zostaną wykorzystane przez firmę zajmującą się sprzedażą maści na hemoroidy. Chodzi o to, że używając na naszym blogu wtyczki Disqus zgadzamy się na serwowanie dodatkowych kilobajtów (a czasem i megabajtów) rozmaitego śmiecia z różnych zewnętrznych serwerów, który spowalnia pracę naszego bloga. A wolnych blogów nikt nie lubi.
Co prawda ludki opowiadające się po stronie Disqus twierdzą, że da się te "śmieci" powyłączać, i to całkiem za darmo (o ile tylko jest się właścicielem prywatnego, niekomercyjnego blogu) - ale wiadomo jak to jest. Jeżeli nasze komentarze już siedzą w Disqus-owej chmurze, ktoś się do nich prędzej czy później przyssie.
Według oficjalnych statystyk z Disqus korzysta aktywnie około 35 milionów użytkowników.
Zeta Global kupili Disqus za około 90 milionów dolarów. Nieźle, jak na firmę, która przez 10 lat zarobiła średnio "tylko" milion rocznie.
Jak się te 90 milionów zielonych podzieli przez 35 milionów dusz to wyjdzie, że jeden człowiek korzystający z Discus jest wart jakieś
<...liczu, liczu, liczu...>
dwa i pół dolara.
Jeżeli do tego dodać fakt, że wartość rynkowa pierwiastków chemicznych, z jakich zbudowane jest nasze ciało, wynosi w przybliżeniu cztery i pół dolara, można łatwo ustalić, że nasze fizyczne ciało plus nasza wirtualna dusza kosztują razem...
<...liczu, liczu, liczu...>
... siedem dolarów. Czyli mniej więcej tyle, ile zapłacimy za bigmaka z powiększonymi frytkami i niskokaloryczną colą.
Dziwny świat.
“A wolnych blogów nikt nie lubi.” : wolność słowa -> wolne blogi.
A nie, że wszędzie cenzura… kontrola [min. gramatyki i ortografii]…
Za niektorych nie dalbym zlamanego karku kibola.
Kiedyś Szwajcarzy policzyli wartość życia przeciętnego rowerzysty. I nie byli to “szwajcarscy naukowcy” tylko administracja rządowa zastanawiająca się nad tym czy opłaca się popierać z poziomu rządu programy budowy infrastruktury rowerowej i – generalnie – rowerowego lifestyle’u per se. Wzięli produktywność człowieka, czas spędzany na dojazdach i całe całki i różniczki zaprzęgli do obliczenia wartości życia rowerzysty. Wyszło im kilkaset tysięcy franków. O sprawie opowiadał mi z 2 lata temu dyrektor jednej z największych francuskich firm ubezpieczeniowych. Raport (czy co tam z tego wyszło) nie ukazał się (podobno nigdy) publicznie, bo oburzenie wokół “how dare you count…” było zbyt duże, więc chociaż co do zasady rząd przyjął założenia i zaczął wspierać politykę rowerową w Szwajcarii to o numerkach cichosza (podobno) do dziś. Tak btw