Historii primaaprilisowych ostatnio nie brakowało. U nas w domu pierwszy kwietnia przeszedł raczej bez echa. Ot, powiedziałem z samego rana córce, że ma pająka we włosach, ta się wystraszyła i obraziła na mnie śmiertelnie na całe 15 minut, więc dałem sobie spokój z dalszymi hecami.
Natomiast jeden z moich znajomych okazał się istnym wcieleniem Zła. Jego przepis na niezapomniany numer primaaprilisowy wygląda następująco:
- Kupujemy szczotkę do czyszczenia toalety. Ważne, żeby była identyczna z tą, którą aktualnie posiadamy w domu.
- Podczas nieobecności żony wkładamy ww. szczotkę do zmywarki, wraz ze stertą brudnych naczyń.
- Starą szczotkę ukrywamy za szafą / pod łóżkiem / gdziekolwiek indziej, byleby nie dało się jej znaleźć przy kibelku.
- Wtajemniczamy w plan córkę (ten punkt jest bardzo ważny - za chwilę okaże się dlaczego)
- Włączamy zmywarkę
- Aranżujemy przebieg zdarzeń w taki sposób, żeby to żona opróżniała zmywarkę.
- Przyjmujemy na klatę skoncentrowany ładunek negatywnych emocji. Na pytanie "czemu to zrobiłeś?" odpowiadamy z kamienną miną "a bo jakaś taka obesrana była".
- Kiedy żona zaczyna pakować nasze walizki i próbuje w trybie natychmiastowym zmienić miejsce naszego zamieszkania na jakąś inną, w miarę możliwości odległą galaktykę, przyznajemy się do psikusa i pokazujemy palcem kalendarz.
- Niedowierzanie żony rozwiewamy za pomocą córki, która zeznaje, że istotnie, całość była tylko niewinnym żartem, a szczotka była nowiutka prosto ze sklepu. Dzięki temu możemy nadal mieszkać pod własnym dachem. Przynajmniej do następnego kwietnia...
Autentyczne.
Byliśmy nad morzem z kolegami gdzie jeden z kolegów miał wakacyjny romans z Mariolą. 9 miesięcy później od jednego z nas poszedł sms do kolegi (telefon pożyczony): „Jest syn. Mariola”