Dawno już minęły czasy, kiedy działy kontroli jakości produktów zajmowały się kontrolowaniem jakości produktów. Dzisiaj kontrola jakości polega na wyprodukowaniu takiego egemplarza, który zepsuje się jak najprędzej po upłynięciu okresu gwarancyjnego, ale w miarę możliwości nie tuż przed tym terminem, bo wtedy trzeba będzie wymienić egzemplarz na nowy (w ramach gwarancji), a to obniża zyski.
Tak więc żarówki świecą krótko, lodówki i pralki psują się jak w zegarku, a samochody po przejechaniu 150500 kilometrów zaczynają rzęzić.
Mam jednak dwa przykłady z mojej własnej autopsji (moja autopsja, mój blog, nie czepiać się!), gdzie owa kontrola jakości dała ciała na całej linii.
Przykład numer 1: Samochód. Zaraz po przyjeździe do Irlandii zrobiłem sobie dziecko. Tzn. nie do końca "sobie", ale faktem jest, że córka urodziła się w siedem miesięcy po podjęciu przeze mnie pierwszej pracy na Zielonej Wyspie.
Rzecz jasna skoro żona w ciąży, trzeba by kupić jakieś cztery kółka. Z drugiej strony strach, bo niedawne wspomnienia po zakupie używanego auta były jeszcze bardzo świeże. Co robić, panie premierze, co robić?
Cóż. Trzeba kupić nowe. Toyota Yaris to trochę jak zabawka, zwłaszcza dla takiego faceta jak ja, z którego można by wykroić ze dwóch, a jeszcze by zostało na konserwy. Ale wówczas było to jedyne nowe auto, na które było mnie stać (była jeszcze Toyota IQ, ale potrzebowaliśmy auta pięcioosobowego). Gwarancja trzy lata. Rata miesięczna jakieś śmieszne pieniądze (nie pamiętam dokładnie, coś ze €200 bodajże, a może €300). No to kupiłem.
Auto sprawowało się idealnie przez dwa lata, jedenaście miesięcy i trzy tygodnie. Na siedem dni przed upływem gwarancji padło sprzęgło.
Ha!
Wymiana sprzęgła kosztowała mnie ZERO, no bo auto ciągle jeszcze na gwarancji. A dzięki temu udało mi się uzyskać całkiem niezłą kwotę przy sprzedaży auta (która nastąpiła ze dwa tygodnie później). Zasadniczo odzyskałem ponad 50% kwoty zakupu, co było całkiem niezłym wyczynem.
Przykład numer 2: Żelazko. Tuż przed wyjazdem do Irlandii kupiliśmy z żoną żelazko. Jedno z tych tanich żelazek w sklepach nie dla idiotów, z roczną gwarancją.
Niedługo minie dziewięć lat jak tu zakotwiczyliśmy. I ciągle używamy tego samego żelazka. Działa bez potknięć, chociaż udało nam się usmażyć (na kuchence) kawałek jego podstawki. Ale ciągle jeszcze trzyma równowagę, prasuje i się nie psuje.
To tak na przekórw tym wszystkim spryciarzom w działach QA.
Ot, co.
“a samochody po przejechaniu 150500 kilometrów zaczynają rzęzić.”
nie strasz, nie strasz. wkrótce moj pjużo osiągnie taki przebieg.
W 1999 roku kupilismy sobie pralke Bosch i lodówkę Siemens, z racji tego, że zona dostawała payslipy z tej firmy. Do dzisiaj te sprzęty pracują w domu teściów.
W zeszłym roku padła na odziedziczona po przednich właścicielach pralka nazwana na czesc słynnego szefa FBI. Nie wiem ile miała lat ale na pewno nie wiecej niż Edgar, w chwili śmierci technicznej. Znów kupiliśmy pralkę Bosch. Teraz będe miał okazję porównać jakość i trwałość.
Dwa lata temu kupiliśmy Hondę Jazz, rocznik 2003, z przebiegiem 17 200. Po roku padł abs, po dwóch radio…poza tym same przyjemnoci. Pali 5,2 w porywach do 6, spisuje się wspaniale. Co prawda do 150 500 jeszcze trochę nam brakuje… żelazko ma około 16 lat i nie zamierzam zmieniać na nowe, bo niby po co? Mam więcej takich przykładow w domu… starocie górą!
Kilka lat temu w Irlandii nie było żadnych problemów z wymianą na gwarancji i z oddaniem zakupionych towarów. Teraz się to trochę zmieniło. Zgadzam się również, że wszystkie firmy stosują politykę postarzania produktu przy produkcji.
jezdze suzuki z 04 roku, ponoc jeden z ostatnich modeli typowo japonski a moze rosyjski … nie gniotsja nie lamiotsja (tfu tfu)… z powazniejszych wymian to mialem sprzeglo ok 200 euro, pompa i pasek rozrzadu ok 100, plus auto dostalo nowe przednie laczki (250) bo poprzednie przypominaly slicki do F1… aha mam jeszcze sonde lambda do wymiany… swieci od jakiegos roku.. ostatnio wsiadlem do nowej kii sportage… i panel sterowania (bo inaczej tego nie mozna nazwac) mnie powalil i przywalil… traume takze mam po jezdzie nowa corsa, fakt przestrzenniejsza co w moim przypadku bycia ciut wiekszejszym od autora bloga jest plusem ale.. od kiedy auto mi mowi jak mam jezdzic.. Shift up Shift down.. dobrze ze kabar zostawilem w domu bo bym cholere uciszyl.. imho… wiem ze stary nazekajacy pierdziel jezdem ale wole starsze auta ktore jezdza a nie gadaja.. tudziesz gotuja obiad.. tudziesz… dobra prr dzieci moga czytac.. 😛