Najpierw.
Wielki plac, po horyzont. Pokryty asfaltem, takim wysokiej jakości, z jakiego robi się drogi szybkiego ruchu. Słyszę nadjeżdżający samochód. Odwracam się. W ostatniej chwili uskakuję przed autem, które mija mnie tak blisko, że podciśnienie wywołane szybkim przepływem powietrza przechyla mnie lekko. Łapię równowagę. Słyszę kolejne auto. Kątem oka widzę jak nadjeżdża z lewej strony. Skaczę do przodu. Auto ociera się o mnie. Ciągle żyję.
Trwa to chwilę. Kolejne auta próbują mnie trafić z różnych stron, ale udaje mi się uskakiwać.
Wtedy.
Wielki plac. Trawa. Żwir. Ciemne chmury. Tu i ówdzie groźnie wyglądające drzewa. Chyba dęby. Daleko z prawej jakiś wysoki budynek. Coś jakby katedra.
Pierwszy kamień spada pięć metrów ode mnie. Podnoszę głowę. Niebo, do tej pory po prostu szare, ciemnieje. Kamienie wielkości pięści spadają wszędzie. Mają ostre krawędzie. Trafienie oznacza kalectwo lub bolesną śmierć. Na szczęście przerwy między nimi są na tyle duże, że przy odrobinie szczęścia może mi się udać. Z głową zadartą do góry, potykając się o trawę i korzenie dębów, próbuję iść w stronę tej niby-katedry. Deszcz kamieni pada lekko pod skosem. Dwa kamienie trafiają mnie niegroźnie - jeden ociera się o lewe ramię, drugi o prawe udo. Ramię pali. Trochę kuleję, ale wciąż idę. Docieram do zimnej ściany katedry. Macam ręką w poszukiwaniu jakiegoś załomu, drzwi, jakiejkolwiek osłony. Wiem, że jak oderwę wzrok od lecących kamieni, jeden z nich natychmiast mnie trafi.
Wreszcie.
Znajduję załom w ścianie. Jest szeroki na pół metra. Chowam się za nim. Lecące pod skosem kamienie nie mogą mi już zaszkodzić. Niektóre ze świstem uderzają w ziemię tuż obok. Oddycham z ulgą. Ramię ciągle boli.
Budzik.
Spałem na lewym ramieniu, trochę za mocno się wygięło, stąd ten ból.
Dziwny sen.
Mozg nigdy nie odpoczywa, a w czasie snu segreguje informacje, ktore otrzymal w ciagu dnia.
Ten sen nie jest dziwny.
"Najpierw" samochod – wiadomo.
"Wtedy" krajobraz Irlandii – wiadomo; glowa zadarta do gory (koniecznosc zmiany pozycji) tez wiadomo; kamienie – nie wiem.
"Wreszcie" we snie nie mozna umrzec (jakis ratunek zawsze sie znajdzie) – tez wiadomo. 🙂
Znaczy się, mam kupić samochód, zmienić pozycję i nie umrzeć?
Jezeli to proroczy sen, to jak najbardziej, ale jezeli zwykly, to nie musisz robic nic. 🙂
A tak na marginesie, tlumaczeniem snow zajmuje sie amatorsko, wiec dopuszczalna jest tez bardziej zaawansowana interpretacja. 🙂
Senniki to jak i wróżki czy inni informatycy… Ludzie się po prostu często mylą, szczególnie gdy chcą szybko zarobić pieniądze, zanim się wyda, że ściemniają.
Coś jednak chyba jest w tych snach nie bez powodu, przynajmniej nie jest to dziełem przypadku. Zbyt wiele tych przypadków by było i trudno rachunek prawdopodobieństwa obalić…