Dziś krótka opowieść z mojego służbowego podwórka.
Trzech moich ostatnich pracodawców prowadziło (i nadal prowadzi) projekty IT w metodologii Agile / Scrum. Na czym polega Scrum już kiedyś, zdaje się, pisałem, a nawet jeżeli nie, to materiałów w Sieci jest na ten temat bazylion.
Scrum, dzięki swojej logice, ma tę zaletę, że przeszacowania lub niedoszacowania czasu wykonania poszczególnych zadań są niezbyt częste i na ogół mieszczą się w 10-20 procentach błędu. Czyli zamiast spędzić nad czymś zaplanowane 4 godziny, spędzamy 3 lub 5, i nikt się temu nie dziwi, nie stawia pytań i nie czepia.
Od czasu do czasu zdarzają się oczywiście znaczne niedoszacowania - zwłaszcza przy dużych, skomplikowanych projektach, z udziałem wielu zespołów, z dużą ilością systemów i zróżnicowanym pogłowiem konsumentów danych. Dajmy na to, szacujemy projekt na miesiąc, a tu się okazuje, że jeden z podsystemów, który z założenia miał być bezproblemowy i zasadniczo bezobsługowy, wprowadza tydzień albo dwa tygodnie opóźnienia, bo ktoś gdzieś czegoś nie dopatrzył, albo dopatrzył niewłaściwie.
Najzabawniej jednak jest w przypadku przeszacowań, które zdarzają się jeszcze rzadziej. Przytrafiło mi się niedawno jedno takie przeszacowanie, w zasadzie o rząd wielkości. Coś, co miało mi zająć prawie trzydzieści godzin (a więc ponad tydzień roboczy), skończyłem w pięć (czyli w jeden dzień).
Uwielbiam obserwować miny ludków, kiedy na porannym stand-upie (jest jakiś polski odpowiednik dla "stand-up"?) zdejmuję z tablicy zadania przeznaczone na dziś, a potem jeszcze cztery razy więcej zadań, przeznaczonych na jutro, pojutrze i popojutrze. Oczywiście w szerszej perspektywie nie ma się z czego cieszyć - owszem, może projekt zostanie zakończony trochę przed czasem, ale za to kolejne projekty będą szacowane bardziej rygorystycznie, w dodatku zamiast spędzić cztery dni nad znajomym kawałkiem projektu, człowiek dostaje do roboty coś nowego, i trzeba (o zgrozo!) znów m y ś l e ć.
Większość ludzi w takiej sytuacji w ogóle się nie przyznaje, że zrobiło 400 procent normy, tylko siedzi przez kolejne trzy dni nad książką (albo pisząc bloga, ha!).
Hmmm...
Nie śrubuj norm tylko w pasjansa pograj 😉
Pasjans za trudny. Lepiej w sapera pogram…