Dziś ostatni z wpisów o alarmowych numerach telefonów - tym razem, jak się już mój inteligentny (i jedyny) Czytelnik domyślił, chodzi o pogotowie ratunkowe, czyli po naszemu ambulans.
Zadzwoniwszy pod 999 (lub pod 112) możemy zamówić karetkę. Karetki w Dublinie działają raczej sprawnie. Oczywiście zawsze się gdzieś, kiedyś zdarzy, że któraś z karetek nie dojedzie na czas i się z tego zrobi karma dla sępów medialnych - Prawa Wielkich Liczb się nie przeskoczy - jednak zazwyczaj docierają w ciągu kilku - kilkunastu minut. Przed wysłaniem karetki operator szczegółowo wypytuje o objawy. Zaczyna się zawsze od pytania, czy chory jest przytomny, czy oddycha i czy krwawi. Potem reszta objawów. Dzięki temu operator jest w stanie spriorytetyzować pacjenta - w razie, gdyby było akurat więcej wezwań, niż dostępnych karetek.
Koszt wezwania karetki jest - w przeciwieństwie do straży pożarnej - stały i wynosi €100. Można zapłacić w okienku w szpitalu, można poczekać na fakturę, która przychodzi pocztą po około 2-3 tygodniach.
Obsługa w karetce jest bardzo miła - pielęgniarze upewniają się, że poszkodowany jest transportowany w możliwie najbardziej komfortowy sposób. Starają się też ciągle utrzymywać pogawędkę, żeby się upewnić, że chory nie traci przytomności. W sytuacji, kiedy chory nie mówi po angielsku, pozwalają dodatkowej osobie wejść do karetki w charakterze tłumacza (o ile ktoś się akurat nawinie).
Kierowca karetki nie musi stosować się do większości przepisów drogowych (a raczej: przepisy drogowe dla karetek są odrobinę inne, niż dla reszty zjadaczy asfaltu). Zdarzyło mi się kiedyś, że jechałem za karetką, w której podróżowały moje Dziewczyny - no i kierowca się na mnie wkurzył, zatrzymał się na poboczu, wysiadł, podszedł do mojego auta i w paru dosadnych słowach mi objaśnił, że mam za nim nie gnać na łeb, na szyję, bo to jest niebezpieczne i Wogle.
Końcowy wniosek z tego wpisu jest taki, że pomimo nienajlepszej ogólnej kondycji irlandzkiej służby zdrowia, ichnie pogotowie ratunkowe działa na piątkę z plusem. Można im ufać, są fachowi, sprawni i dobrze zorganizowani.
Ot, co.
teraz czas na opis Dublin Street Parking Services.
Oni tez są ludzcy.
Niedziela, syn sprzedany cioci, ja ze swoja panią poszliśmy w miasto, parkując przy rzece Liffey przed południem. Niedziela więc darmowo wiec pogardliwie ominąłem parkometr. Wracając do auta widziałem żółte kamizelki w okolicy mojego samochodu. Jeden mi nakleja kartkę na szybę a drugi idzie z żółtą blokadą. Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Pytam czy płacę od razu czy muszę czekać na kasjera. Pan na to czy to mój samochód. No niestety mój. On na to, ze nie muszę, i zrywa naklejkę, podczas gdy drugi zawrócił już do ich pojazdu. Ja z głupią mina pytam: poważnie? On, że tak i poszedł. W centrum jednak się płaci w niedziele, ale od 14. akcja miała miejsce o 14:20.