Z upływem czasu psują się w środku człowieka różne różności - na początek całkiem niewinnie, aż któregoś pięknego dnia dowiadujemy się o jakiejś głównej wygranej typu rak czy inne cóś.
Odpukać w niemalowane, najgroźniejsze co mi na razie dolega to wysoki cukier, przed którym się bronię nie żrąc słodyczy oraz próbując robić te obowiązkowe 6000 kroków dziennie (co mi wychodzi lepiej lub gorzej).
Z bardziej przyziemnych dolegliwości - wosk. Jednym na starość zbiera się go w usznych kanałach więcej, innym - mniej. U mnie... nie wiem, chyba gdzieś pośrodku. No ale się, dziadyga, zbiera, o czym zresztą już kiedyś pisałem, o tutaj: https://xpil.eu/slucham/
Jeszcze do niedawna za każdym razem kiedy przytykał mi się słuch i nie dawałem rady przeczyścić uszu strumieniem ciepłej wody tudzież grzebaniem sobie tymi takimi wacikami na patyku, które wedle instrukcji służą do grzebania w różnych miejscach z wyjątkiem KATEGORYCZNIE uszu, przeważnie lądowałem u lekarza, który zaglądał mi do środka takim sprytnym lejkiem, próbował płukania, a na koniec i tak zawsze zalecał krople na bazie jakiegoś olejku, które rozpuszczają woszczynę. Działało to w miarę dobrze, acz było dość czaso- oraz pieniądzochłonne. Dlatego poszedłem po resztki rozumu do głowy i mniej więcej dwa lata temu zainwestowałem niebagatelną kwotę €10 w tytułowy otoskop.
Jest to nic innego jak prymitywna kamerka na patyku, którą podłącza się kablem USB do komputera (albo telefonu, o ile ktoś ma właściwą przejściówkę) i którą wtyka się potem do ucha w celu obadania sytuacji w środku.
W uchu jest ciemno[citation needed], dlatego oprócz kamerki otoskop ma też żarówkę, która ma tę miłą cechę, że się w ogóle nie grzeje, co jest o tyle ważne, że w uchu jest też dość ciepło[citation needed] i nie potrzebujemy tam dodatkowego piecyka.
Najważniejsze jednak - nakładki! Na otoskop można nałożyć rozmaite końcówki, z których najpraktyczniejsza jest maleńka łyżka:
Łyżeczką tą da się dotrzeć na dowolnie wybraną głębokość, następnie podważyć woszczynę i ją wydłubać. A przynajmniej na tyle ją zgnębić, żeby potem łatwo się dała wypłukać. I tutaj dochodzimy do samego gęstego, czyli jak wkładać, żeby było bezpiecznie.
Po pierwsze, trzeba być bardzo, ale to bardzo ostrożnym. W kanale usznym otoskopem manewruje się pomalutku, delikatnymi ruchami i bez żadnych mocniejszych nacisków. Pamiętajmy o tym, że trzeba "przestroić" w głowie układ współrzędnych - kamerę będziemy obracać, więc kierunek "góra" będzie się zmieniał i często będzie tak, że ruch w górę przesunie nam obraz z kamery w lewo. Albo w dół. Jeżeli pomylimy się i wykonamy zbyt gwałtowny ruch, możemy sobie uszkodzić kanał uszny. Nauka manewrowania otoskopem w uchu zajęła mi kilkanaście minut i jedno niewielkie (za to dość bolesne) otarcie.
Efekt?
Raz na jakiś czas (średnio raz na pół roku, może nawet trochę rzadziej) wyciągam urządzenie z pudełka, podpinam do kompa i pracowicie wydłubuję sobie co bardziej uporczywe kawałki woskowiny. Nie będę tu pokazywał filmików z przebiegu procedury, ponieważ człowiek w środku wygląda dość paskudnie...
... zresztą w moim przypadku fragment "w środku" z powyższego zdania można śmiało pominąć...
... ale mogę ze spokojnym sumieniem polecić urządzenie każdemu, kto boryka się z nadmiarem wosku w uszach i chciałby sobie z tym poradzić samodzielnie w domowym zaciszu zamiast ganiać po znachorach.
Na zakończenie dodam jeszcze, że nie mam żadnego przygotowania medycznego, w związku z czym nie jestem osobą właściwą do udzielania porad w zakresie używania tego czy jakiegokolwiek innego sprzętu amburat... ambulyro... abu... no, sprzętu. Jeżeli więc pod wpływem tego artykułu sprawisz sobie otoskop, a potem wetkniesz go sobie w (dajmy na to) ucho i coś sobie uszkodzisz, nie ponoszę za to żadnej odpowiedzialności.
Nawet nie miałem pojęcia, że coś takiego jak otoskop istnieje. To naprawdę już zwykły wacik nie pomaga? 🙂 U mnie sprawdza się całkiem dobrze.
Przyrząd ciekawy i sprytny. W sumie zaskoczyło mnie, że w tak przystępnej cenie są. A widzę też niewiele droższe wersje WiFi.
Zastanawiam się jednak, czy to najprostsza opcja. A gdyby te kropelki tak profilaktycznie co parę tygodni 2-3 dni stosować? Na pewno są jakieś wersje bez recepty o podobnym działaniu.
Dzięki za wpis – już wiem, co kupię swojemu szefowi pod choinkę! 😉 Za niedługo stuknie mu 50 lat, a ja już od jakiegoś czasu podejrzewam, że jest jednym z tych nieszczęśników, którzy cierpią na nadmiar wosku w uszach. Ilość “sorry?”, które słyszę jest zatrważająca. Na początku myślałam, że to z moim angielskim coś nie tak, mam tak fatalny akcent, że mnie czasami nie rozumie, ale bliższe obserwacje pozwoliły mi odetchnąć. Boss tak samo często częstuje “sorry?” swoich rodaków jak i mnie 🙂
Tylko, broń Boże, nie decyduj się na kupno Tvidlera, tak nachalnie ostatnio reklamowanego w mediach społecznościowych, bo to scam z Europy Wschodniej.