Lubię plaże. Mają w sobie coś magicznego. Z jednej strony woda (z której, wedle teorii dziadka Darwina, kiedyś wyleźliśmy w formie amebowatopodobnych), z drugiej ląd (na który wyleźliśmy), a pomiędzy tym wszystkim trochę kamieni (większych lub mniejszych). I to w zupełności wystarczy do zaistnienia tej odrobiny magii, która sprawia, że mogę siedzieć na plaży i gapić się w wodę godzinami.
Dawno temu, na długo przed tym jak opuściłem Kaczystan, zastanawiałem się jak to jest, że ludzie potrafią odróżnić - stojąc na plaży - morze od oceanu. Przecież algorytm jest ten sam - tu woda, tam ziemia, koniec. Skąd wiadomo, że ta woda jest większa od tamtej?
Zrozumiałem to po raz pierwszy kiedy trafiłem na plażę w Bundoran (niedaleko Donegal - mojego pierwszego miejsca pracy na obczyźnie). Otóż różnica jest zasadnicza. Plaża oceaniczna ma tę właściwość, że jej dno opuszcza się bardzo wolno. A więc, w zasadzie można zniknąć z oczu stojącemu na plaży obserwatorowi i ciągle iść po dnie. Fale przyboju zaczynają się budować w okolicach horyzontu i jest ich naprawdę mnóstwo. Fala za falą. Eon za eonem.
Kolejny efekt uboczny małej pochyłości dna jest taki, że w zasadzie ciężko stwierdzić czy się już jest w wodzie czy jeszcze na lądzie. W stronę wody piasek robi się po prostu coraz bardziej mokry, i nie ma jasno rozdzielonej granicy. Na plaży morskiej można bawić się w odskakiwanie przed falami (ulubiona zabawa mojej córki), ale na oceanicznej już nie za bardzo.
No i wreszcie tytułowa zgryzota - tutaj na większość plaż można wjechać autem! Jestem od dzieciństwa tresowany, że plaża to jest coś nieomal świętego. Włóczyłem się po plażach między Rowami a Ustką. Przyzwyczaiłem się do tego, że od plaży w Smołdzinie do najbliższego parkingu trzeba iść 3 kilometry (i to wąsko wytyczoną ścieżką - przecież to park narodowy) - a tu proszę, żadnego poszanowania świętości. Auta turystów stoją masowo na plaży i psują krajobraz.
Oczywiście jak się zapomni o przypływie i odejdzie od samochodu na parę godzin, można się po powrocie nieźle zdziwić 😉
Zaletą zmotoryzowanej plaży jest to, że można pod wieczór (albo w dzień roboczy, kiedy wszyscy są w pracy) wjechać na taką pustą plażę i poćwiczyć sobie kierowanie autem w sytuacji utraty przyczepności. Czyli, po naszemu, kręcić młynki. Fajna zabawa, a cierpliwa woda i tak za chwilę zmyje ślady.
Jeszcze co do pływów - nie zdawałem sobie sprawy ze skali tego zjawiska, dopóki nie zobaczyłem na własne oczy że dno może być rano suche po horyzont, a wieczorem głębokie po pas. To było dokładnie w tym miejscu.
Tam gdzie na zdjęciu Google Street View widać ślady samochodów, za 5 godzin będzie woda po kolana. Normalna sprawa, jednak jak się to widzi po raz pierwszy, zdumiewa.
Dziś wyciągnę z zakamarków pamięci swój pierwszy zapamiętany kawał. Miałem wtedy około sześciu lat 😉
Przychodzi baba do lekarza. Prowadzi przed sobą konia.
Lekarz pyta:
- Co pani jest?
- Zakonnica.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.