Mniej więcej pięć lat temu, kiedy blog xpil.eu jeszcze raczkował, zamieściłem na nim wpis mówiący o moim podejściu do kwestii własnej śmiertelności.
Daleko mi do wpisów o tematyce eschatologicznej, co samo w sobie niejako potwierdza, że nie kłamałem w tamtym wpisie.
Ale czasem warto sobie odświeżyć podstawy.
Otóż jest tak, że każde życie zawiera w sobie śmierć. Jest ona wpisana w życie niejako z definicji i nic się z tym nie da zrobić. Każdy lekarz potrafi dostrzec jej znamiona już w noworodku.
Zdecydowana większość ludzi, z którymi mam do czynienia na co dzień, dzieli się pod względem myślenia o śmierci na dwie grupy:
Grupa 1:
"Nie myśl o tym, masz jeszcze kupę czasu, żeby się tym zacząć martwić. Zresztą i tak nic z tym nie zrobisz, więc szkoda zdrowia."
Grupa 2:
"Umrzesz, wszystko umrze, memento mori, jesteśmy chodzącymi trupami, po co to wszystko? Aaaa, co to będzie, co to będzie?"
Ja sam lubię myśleć o sobie jako o członku tej pierwszej grupy.
Innymi słowy jestem świadom własnej śmiertelności oraz upływu czasu, ale nie czuję żadnego dyskomfortu, kiedy o tym rozmawiam, nie unikam tematu i nie próbuję chować głowy w piasek, że jestem jakimś wyjątkiem pod tym względem. Ani nie obnoszę się ze swoimi poglądami na temat tego, co przydarza się nam jak już się wylogujemy. (Hint: nic się nie przydarza)
Lubię sobie natomiast wyobrażać ludzi w geologicznej (a czasem nawet w kosmicznej) perspektywie. To pozwala mi upewnić się, że jesteśmy wszyscy mali i nieważni w odpowiednio dużej skali. Za ileś-tam miliardów lat Słońce zje naszą planetę. Za ileś-tam kolejnych miliardów lat Kosmos umrze śmiercią energetyczną (w tę albo we w tę, zależy czy ma nadwagę czy anoreksję).
Tak czy siak, Stachura się mylił mówiąc, że "co skończyło się, nigdy prawdziwie nie zaczęło się", ponieważ niektóre rzeczy się zaczęły, a wszystkie się kiedyś skończą.
Tymczasem jednak wracam na zmywak, ponieważ domorosłe filozofowanie nie napełni mi żołądka i nie położy prezentów dzieciakom pod choinką 😉
P.S. Dzisiejszy wpis został (prawdopodobnie) zainspirowany lekturą całkiem niezłej książki SF, której recenzja pojawi się tu na dniach.
P.S.2 Nie wykluczam też, że dzisiejszy wpis został zainspirowany faktem, że już w pierwszym kwartale 2017 roku opuszczę grupę ludzi czterdziestodwuletnich, a czterdzieści dwa to bardzo ważna liczba jest.
o przemijaniu rozważa się w okolicach 1. listopada. W okolicach Bożego Narodzenia rozważa się kwestie prezentów, wizyty rodziny żony itd. Daty Ci się pomyliły.
Kalendarz mi się zawiesił. Musi mam wersję od Microsoftu 🙂
Ja dodałabym jeszcze Grupę 3 – Laureatów Nagrody Darwina 😉
Też lubię na siebie spojrzeć w takiej większej perspektywie. Wtedy wszystkie problemy, także te największe, tracą trochę na znaczeniu. Czym więc są w porównaniu do nieskończonej ilości galaktyk? Nie zmienią przecież tego, że Ziemia będzie krążyła wokół Słońca i obracała się wokół własnej osi. Z drugiej strony – takie myślenie czasem też wcale nie pomaga. 🙂
Moje dzieci (10 i 8 lat) zamartwiają się losami ziemi za 6 mld lat. Po co ja im mówiłem o tym słońcu…?
U mnie też czterdzieści dwa i wychodzę z założenia, że jeszcze raz tyle przede mną, więc nie ma co sobie głowy zawracać. Gorzej jak młodsi koło nas umierają, jak to sie niedawno znajomemu przytrafiło. Wtedy ruszam w podróż?