Czas: całkiem niedawno, weekend.
Miejsce: w domu.
Akcja: niewąska...
A było tak:
Dawno, dawno temu zachciało nam się wyprowadzić na wieś. Dublin to wprawdzie też taka większa wieś, przynajmniej jeśli chodzi o zabudowę, ale jednak prawie 2 miliony mieszkańców to nie w kij dmuchał. Dlatego w okolicach lutego wynieśliśmy się z wsi wielkomiejskiej na wieś małomiasteczkową, do domku. A w zasadzie bliźniaka.
Tu o tym piszałem dość szczegółowo: http://xpil.eu/fb1
Własny dom to fajna sprawa. Jest dużo miejsca, jest ogródek, więc można progeniturę pogonić na wypas na świeżym powietrzu, a i grilla rozpalić też można jak znajomi przyjadą.
Jednakowoż życie toniejebajka, jak mawiają starsi Indianie, tojebitwa. I czasem trzeba się utytłać w szlamie, żeby potem jeść miód. Czy coś.
Po jednej przygodzie z termostatami (http://xpil.eu/fkw) oraz drugiej, z tajemniczym wywalaniem korków (http://xpil.eu/81d) przyszedł czas na przygodę z Uchem Modlitewnym.
Ucho Modlitewne jest w naszym domu w trzech postaciach (można więc mówić o Trójcy, acz niekoniecznie Świętej), jedno na parterze i dwa na pięterku.
(niezorientowanych w temacie zapraszam do lektury tego wpisu: http://xpil.eu/RYq7N)
(jeszcze bardziej niezorientowanym zdradzę sekret, że w naszym domu do Ralfa modlimy się nader rzadko - ostatni raz chyba z pięć lat temu - a Ucho Modlitewne bezcześcimy, oddając się w jego wnętrzu regularnej mikcji oraz defekacji - na szczęście Ralf jest bóstwem nader liberalnym i ma te nasze bezczeszczeństwa głęboko w dupie, nomen omen)
W okolicach piątku stwierdziliśmy z lekkim niepokojem, że do naszych nozdrzy dolatuje skądś woń kojarząca się odrobinę z pięcioletnią kapustą, trochę ze starym, nieżyjącym od miesiąca rosomakiem, a trochę z najzwyczajniejszym w świecie gównem.
Szybka analiza olfaktoryczno-traseologiczna doprowadziła nas do Ucha zanistalowanego tuż przy naszej sypialni. W dodatku okazało się, że niemiłej woni towarzyszy lekkie pociemnienie międzygresowych fug, a więc - wyciek!
Co prawda źródła wycieku precyzyjnie ustalić się nie udało, ponieważ ślady były znikome, ale na wszelki wypadek postanowiliśmy obserwować okolice Ucha nieco baczniej.
W niedzielę rano nastąpiła Kulminacja: na suficie pod łazienką pojawiła się niewielka, ale całkiem złowroga plama wilgoci.
W dodatku koło kibelka zamiast kilku ciemniejszych fug zgromadziła się całkiem pokaźna kałuża, której źródło tym razem udało mi się ustalić bardzo precyzyjnie: rozszczelniła się uszczelka odpływowa! Czyli taki całkiem sporych rozmiarów gumowy krążek obejmujący ten kawałek kibelka, przez który efekty modlitwy trafiają w Lepsze Miejsce do Hadesu.
To już wymagało natychmiastowej interwencji. Inna sprawa znieść przez dzień czy dwa niemiły zapach, a inna - mieć zalany strop. Najpierw podłożyliśmy pod cieknącą rurę wielki kawał szmaty, który odrobinę przyhamował tworzenie się kałuży, a zaraz potem chwyciłem słuchawkę i zadzwoniłem do mieszkającego nieopodal znajomego, który na robocie hydraulicznej się zna odrobinę lepiej ode mnie.
Znajomy okazał się człowiekiem wielkiego serca i chociaż miał akurat coś zaplanowane, rzucił wszystko w cholerę i już pół godziny później oglądał nieszczęsną uszczelkę.
Co się okazało?
Okazało się, że jakiś geniusz zamontował odpływ w taki sposób, że "zakładka" między jedną a drugą rurą miała może dwa, może trzy milimetry. Wystarczyło lekko potrącić rurę odpływową (na przykład podczas mycia podłogi) i już się dziadostwo rozszczelniało.
Rozwiązanie?
Grzejemy ile sił w silniku do pobliskiego Woodies, gdzie nabywamy w drodze kupna "przedłużacz" do rury odpływowej.
Dwadzieścia minut i trzy miski wody później sytuacja jest już opanowana. Na wszelki wypadek spuszczamy wodę raz, drugi i trzeci, podkładając w newralgicznym miejscu kilka serwetek śniadaniowych. Suche? Suche!
Następnego dnia rano plama z sufitu zniknęła, jakby jej tam nigdy nie było.
Uff.
Znajomemu wiszę teraz wielką kratę piwa. A w zasadzie dwie, bo jeszcze mu się nie wypłaciłem za pomoc w wierceniu dziur (http://xpil.eu/v17).
Przypuszczam, że to nie ostatnia nasza przygoda z irlandzką myślą budowlaną 😉
Irlandzka myśl techniczna idzie łeb w łeb z Polską, jak widzę.
Sytuacja co do joty identyczna jak u mojego kolegi. U niego straty były jednak większe, bo woda lała się podstępnie i skrycie. Strach zamówić fachowca, za mało czasu żeby nauczyć się wszystko robić samemu.
domków jednorodzinnych nie budują fachowcy najwyższej klasy. Ci akurat robią duże inwestycje, gdzie instalacje są dużo bardziej skomplikowane i ceny wyższe. Stąd taka jakość.
Uroki posiadania domu, kiedys bylo latwiej telefon do landlorda i tyle 😉