Fazil Say jest Turkiem, który gra na fortepianie.
O Turcji wiem nie za wiele. O fortepianie trochę tam wiem. Głównie tyle, że się długo pali.
Natomiast jeżeli połączymy ww. Turka z fortepianem, otrzymamy mieszankę iście wybuchową (nomen omen).
Niektórzy z Czytelników blogu xpil.eu mogą kojarzyć moje dawne-niedawne próby zaprzyjaźnienia się z muzyką jazzową. Bywało lepiej, bywało gorzej, ogólnie rzecz biorąc szału nie ma. Poza paroma pojedynczymi utworami, poza ś.p. Paco DeLucią, którego brzdąkanie wielbię, z resztą jazzu u mnie krucho.
Moim prywatnym zdaniem jazz polega głównie na umykaniu harmonii i rytmowi, dzięki czemu dostajemy coś w rodzaju ledwie uporządkowanego chaosu. Chaos bywa fajny, ale dla mojego zdezelowanego ucha większość utworów jazzowych jest po prostu niestrawna. Nudna. Kura, kaczka. Drób. Droga na Ostrołękę.
Fazil Say natomiast gra tak, że od mniej więcej dwóch tygodni nie jestem w stanie słuchać czegokolwiek innego.
Ośrodek przyjemności ludzkiego mózgu lubi rzeczy znajome. Dlatego możemy słuchać jakiegoś utworu setki razy i ciągle mieć z niego frajdę taką samą jak za pierwszym razem, ale inny, nawet podobny utwór, którego wcześniej nie słyszeliśmy, już nam takiej radości nie da. No chyba że się nam spodoba i odsłuchamy go kilka razy, i okaże się, że to jest To. I tak dalej.
Fazil Say gra tak zwaną "muzykę poważną", czyli wszystkie Bachy, Mozarty i inne Paganinie, w sposób jazzowy.
Dzięki temu, że utwory są dobrze znane, następuje pobudzenie ośrodka przyjemności.
A dzięki jazzowemu podejściu do zagadnienia Fazil zamienia oklepane motywy w małe arcydzieła, których nie można przestać słuchać. No nie da się i już.
Gdybym umiał pisać o muzyce, to bym tu napisał coś więcej. Ale nie umię, więc zapodam tylko kilka linków do Spotifaja:
Wchodzę i co widzę „znajomego” pianistę, no proszę, a tytuł taki niepozorny…
Znacie się z gościem? Kurdę, fajne znajomości 🙂
Z jego fast fingers w komentarzu powyżej są takie dwa znaczniki:D Ty także możesz się zaznajomić, nie ma co czekać…
„O Turcji wiem nie za wiele. O fortepianie trochę tam wiem. Głównie tyle, że się długo pali.” 😀
W domu rodzinnym mieliśmy pianino – moja babcia udzielała lekcji gry (z resztą na fortepianie też). Mam ogromny sentyment do tych instrumentów i jak gdzieś je u kogoś widzę w domach / knajpach, to robi mi się cieplej na sercu.
Podoba mi się taka muzyka, ale muszę mieć na nią specjalny nastrój 😉
O skubany! Nie znałam, nie słyszałam wcześniej. Dzieki.
Jakby Ci tu do dupy nakopac za ledwie uporzadkowany chaos…
Niestety jest tak, ze jest fura gownianego pseudo jazzu, przez ktora trudno sie przekopac.
Niektorym z dupy „muzykom” wydaje sie, ze jak beda grali dziwniej, to bedzie to bardziej awangardowe.
Ten sam mechanizm mozna zobaczyc w kazdej dziedzinie sztuki.
Szczegolnie dobrze widac to w poezji, gdzie jakies dziwadla publikuja dzisiaj (chociaz z poezja zawsze tak bylo) tomisla niestrawnego badziewia.
Albo „malarstwo” nowoczesne typu jebne dwa zielone maziaje stojac na glowie sluchajac Bibera.
„Dobry” jazz wymyka sie jakiejkolwiek definicji, chociaz ja widze jedna wspolna ceche – bezkompromisowa pasja.
Nie ma jazzu bez uczciwosci muzyka wobec siebie i sluchacza. Wobec siebie przede wszystkim.
Albo wiem co chce zagrac i chce to zrobic na 150% albo chce tylko odwalic chalture, zgarnac kase i nawalic sie po. Tylko tyle i az tyle.
Muzyka jest wredna. Nie toleruje polsrodkow. I dobrze. I tak ma byc.
A ja nie toleruje polsrodkowych grajkow, malarzy, pisarzy etc. Szkoda czasu.
Ale jest tez tak, ze jazz nie jest dla wszystkich.
Bo jakby byl dla wszystkich, to bylby dla nikogo.
Sprobuj prosze spokojnie i najlepiej kilka razy przesluchac tego koncertu:
https://www.youtube.com/watch?v=3noJU7jaGeM
Joshua pokazuje jak wziac chaos pod but, jak potraktowac sluchacza jak partnera a nie jak gnojka z biletem w zebach. Jak w koncu bawic sie kazda nuta ale ciagle nie pozwolic na ani jedna przypadkowa lub niepotrzebna.
Pierwszy raz na zywo zobaczylem Joshue dopiero kilkanascie lat pozniej. Nie mial juz niestety tego wkurwu w zebach ani zadry w tylku. I wieczor byl tylko zwykla chaltura niestety.
Ale widze, ze teraz znow odzyskuje forme.
Jesli ten konkretny przyklad Cie nie nawroci na jedynie wlasciwa droge, to ja wiecej egzorcyzmow nie mam (znaczy mam ale zamkne sie w sobie)
Amen
PS. Warto jeszcze obejrzec 12 razy Mo’ Better Blues
http://www.imdb.com/title/tt0100168/?ref_=nv_sr_1
i Whiplash ze 2 razy
http://www.imdb.com/title/tt2582802/?ref_=nv_sr_1
koniecznie w tej wlasnie kolejnosci.
Not quite my tempo 😉
Moim zdaniem, poruszać się w sztuce, „trzeba umieć”, to tak jak z nauką czytania. Tyle, że tego się nie docenia. Różne są drogi do jazzu, czy do Jazzu przez wielkie dż. Gdy zaczynałam czytać, tak dla Siebie i miałam parcie na dobrą (tj. ambitną w moim pojęciu Literaturę) to ktosia zwróciła mi uwagę, że czasami trzeba przeczytać ileś rzeczy niekoniecznie najwyższych lotów.
Być lubimy myśleć, że jazz jest taką dziedziną sztuki, która nie toleruję półśrodków. Zważywszy na legendę powstania i pielęgnowane mity.
Z jednej strony, liczy się rozwój (szeroko rozumiany) w co także wpisuje się niekompilowanie rzeczy, których nie trzeba komplikować, albo/i uczynienie prostych tych z nich, które są (już) skomplikowane. I oczywiście przyjemność płynąca z muzyki też się liczy. Można wybrać muzykę lekką łatwą i przyjemną, bez parcia na cokolwiek, a i w tej DRŻemie nutka ambicji.
O żeż motylaż waszaż nogaż, yntelektualnie się zaczęło robić. Ja się już pogubiłem, za dużo sylab. Ale gadajcie sobie o tym Dżezie, gadajcie. A nuż się jakieś [w]nioski wyklują 😉
Nioski jak nioski ale piorka juz sa 😀
[w]nioski (nasze) widzę ogromne… Czy jakoś tak… E to pewnie wynik wady wzroku… (albo/i mutacji genetycznej…:D
Absolutnie sie z Toba zgadzam.
Czesto (zwykle) wlasnie prosciej znaczy wiecej.
Chodzilo mi tylko o to, ze to prosciej tez musi byc zagrane bez zadnego odwal sie.
Moim zdaniem muzyka kazda nie toleruje polsrodkow jesli chodzi o warsztat.
Ale ja w sumie nie toleruje polsrodkow nigdzie.
Albo rob cos dobrze albo nie rob tego wcale.
Nawet jesli to jest chociazby italo disco.
I calkowicie zgadzam sie, ze muzyki trzeba sie uczyc.
Ale trudno sie uczyc jak sie przebijasz przez jakies 50 twarzy ekskrementow.
Pamietam koncert przereklemowanego skrzypka w zespole ktorego grali wtedy Wojtek Karolak i legendarny Lenny White. Zestaw pierdow, bufonady i kolorowych piorek wystawalo z dupy liderowi. Kiedy schodzil na bok i dawal pograc Wojtkowi i Lenny’emu, wtedy zaczynala sie magia.
Chodzi o to, zeby te piorka rozchylic delikatnie koledze naszemu xpilowi 😀
Cóż mogę dodać? Przy dobrze pojętej prostocie, wychodzi warsztat, stępia się Ego, i pozostaje muzyka. Czasami nawet pop- jazz i inny pop może być/ jest ambitny, i nie ma nic złego w jego słuchaniu. Tyle, żeby wiedzieć, czego się słucha (bo to daje perspektywę, zauważania innych możliwości). Widzę, że się zgadzamy.
Tak więc nie będę się dłużej powtarzać, popieram Twoje zdanie. Niebezpieczeństwem jest Osiadywanie na laurach, z jednej strony. Z drugiej pompowanie swojego ego (to zdaje się idzie w parze) i nie mam na myśli konkretnego wykonawcy/ wykonawczyni. Słuchanie tak zwanego popularnego nurtu jazzu, ma w sobie tę zaletę, że można pójść w głąb. A już nie rozumiem, i odstrasza mnie przyjęcie takiej perspektywy słuchacza/ słuchaczki ambitnie= niezrozumiale= jaki jestem wielki/ wielka. To można doskonale przyłożyć do sytuacji, o której pisałeś z malarstwem współczesnym. Z kolei to, całkowicie nie nowe jest fascynujące (przynajmniej dla mnie) bo ładnie zbiega się z zastosowaniem naukowych odkryć np dotyczących optyki u Vermeera, albo filozofii, przekonań, antropologii kulturowej etc. A tego niestety, nie uczy się chociażby w szkole. (Chyba znowu się powtarzam)Wracając do jazzu, nie wiem, czy czytałeś, polecam wywiad przeprowadzony przez Książka ze Stańką „Desperado” . Z chęcią się też dowiem czego słuchasz, co lubisz, etc. Pozdrawiam, Was Chłopaki, i oczywiście, wszystkie Osoby tu zaglądające. Dobrego weekendu.