Po wielu przemyśleniach i rozważaniach zdecydowałem się wreszcie na zakup Maliny. Czyli po naszemu Raspberry Pi. Wersja numer cztery, która całkiem niedawno pokazała się w sprzedaży, ma na tyle sympatyczne parametry techniczne (szybki procesor, mnóstwo ramięci no i Debian na pokładzie!), że się skusiłem. Tym bardziej, że €55 to nie jest jakaś specjalnie wygórowana kwota za bądź co bądź pełnoprawny komputer.
To znaczy tak: €55 kosztuje sam komputerek. Do tego trzeba jeszcze dodać kartę pamięci, kabelek hdmi oraz zasilacz. Aha, no i obudowa, żeby jakoś to wyglądało. Razem wychodzi i tak niecałe €100, więc nie aż tak znowu dużo.
Na stronie https://www.raspberrypi.org/ znalazłem kilku lokalnych irlandzkich przedstawicieli, w tym dwóch prowadzących sprzedaż dla firm. Jako że jestem firmą i mogę dzięki temu kupować odrobinę taniej, zamówiłem pakiet startowy (komplet, z wyjątkiem myszy i klawiatury USB, bo te już mam).
Dwa dni później z bijącym sercem otworzyłem paczkę dostarczoną przez kuriera. A w paczce... zasilacz.
A także dopisek od dostawcy, że ponieważ różne części są zamawiane z różnych miejsc, będą przychodzić osobno i że mam czekać cierpliwie.
Na drugi dzień przysłali kartę pamięci.
Na trzeci dzień przysłali reklamę firmy.
Na czwarty dzień nie przysłali nic, za to dnia piątego wysłali mi zgrabnego e-maila, że sorry Batory ale dostawa samej Malinki opóźnia się z powodu że się opóźnia, i że bardzo przepraszają i zrobią wszystko, żebym był zadowolony.
Nie zadowoliło mnie to zbytnio tym bardziej, że w ciągu następnych dwóch dni podsyłali mi maile o kolejnych opóźnieniach. Summa summarum wyszło, że na Malinkę będę czekał jeszcze około siedmiu tygodni.
Wrrr!
Zajrzałem na stronę internetową innego przedstawiciela, skontaktowałem się z ich biurem obsługi, potwierdziłem, że mają dużo Malin na stanie i wysyłają od ręki. Zamówiłem więc u nich, a tych pierwszych uprzejmie posłałem na drzewo prosząc o anulowanie zamówienia, bo co to ma kurdę być, do l*cha.
Odesłali uprzejmego maila, że spoko, rozumieją i już anulują.
Dwa dni potem kurier przyniósł mi wreszcie upragnioną zabawkę.
Podłączyłem kabelek sieciowy. Wetknąłem kartę pamięci na swoje miejsce. Podłączyłem zasilanie. Zaświeciło się parę diodek...
Myślę sobie, pewnie już się Malina podniosła, trzeba ją teraz namierzyć w sieci lokalnej. Kabelka micro-hdmi niestety nie miałem, więc jedyny sposób to wbicie się przez ssh (login i hasło na dzień dobry są standardowe i dobrze znane).
No i tu niestety ściana. Okazało się bowiem, że system operacyjny na tej Malinie to ja sobie najpierw muszę ściągnąć z netu (za friko co prawda, ale jednak) i zainstalować na tej karcie pamięci, a do tego przydałoby się jednak na dzień dobry podpięcie do monitora, bo większość dobrej zabawy znajduje się w malinowym UI.
Z braku kabelka micro-hdmi oraz czytnika kart siedzę teraz i patrzę sobie na niedziałającą Malinę, czekając cierpliwie na zamówione dwa dodatkowe kawałki złomu.
Tak że tego, ten.
I właśnie.
Fajna maszynka, miałem na tym serwer muzyczny 🙂
A czemu “miałem”? Skoro fajna, to powinno być “mam” 🙂
Sprzedałem. To była jeszcze dwójka i plan był taki, żeby złożyć coś nowszego, ale jakoś mi schodzi. Może wezmę się, jak się sezon rowerowy skończy 🙂
Poszperam u siebie w kablach moze znajde ten micro-hdmi i czytnik kart.
Nie trzeba, już sobie poradziłem. Dzięki za dobre chęci!