Czas: dobrze ponad 10 lat temu, zimą.
Miejsce: mała, wiejska asfaltówka, gdzieś między Słupskiem a Lęborkiem
Akcja: brrrr!
A było tak...
Moja podówczas jeszcze-nie-Żona była sobie studiowała w okolicach Słupska. Dojeżdżały tam we dwie z kumpelą, bo tak było prościej, szybciej i taniej. Kumpela mieszkała niedaleko, więc algorytm był taki, że albo zawoziłem je obydwie na uczelnię, albo podrzucałem jeszcze-nie-Żonę do kumpeli i dalej jechały jej autem.
W tamtych czasach miałem dość ciężką nogę, co miało tę zaletę, że przeważnie wszędzie zdążałem, acz zdarzyło mi się raz czy drugi zapłacić mandat za szybką jazdę. Teraz nogę mam już dużo lżejszą (i mam ku temu dobre powody, temat na inną opowieść, może, kiedyś).
Dróżka była co prawda asfaltowa, ale dość wąska. W dodatku pokryta kilkucentymetrową warstwą śniegu, przez co całkiem nie było widać nawierzchni.
Dziurawej nawierzchni, dodajmy.
Jedna z dziur była dość wredna: nie dość, że głęboka, to jeszcze z ostrymi krawędziami.
Ponieważ jej nie widziałem, wjechałem w nią z pełną prędkością. Czyli pewnie z pięćdziesiąt na godzinę, szybciej bałem się jechać, bo śnieg, bo ślisko, wiadomo.
50 km/h nie wydaje się być jakąś zawrotną prędkością. Ale w przypadku dość głębokiej dziury w asfalcie w zupełności wystarczyło, żeby rozerwać oponę oraz wygiąć alufelgę na ładnych kilka centymetrów.
Dziewczyny miały do drugiego auta może z piętnaście minut truchcikiem, potruchtały więc, żeby się nie spóźnić na zajęcia. A ja zostałem sam na sam z rozwaloną oponą i wygięta alufelgą.
W klapkach.
I w samym t-shircie.
OK, może nie w s a m y m t-shircie, to nie tego typu opowieść. Ale powyżej pasa był tylko t-shirt.
Minus piętnaście.
W zasadzie do stuprocentowej januszozy brakowało mi tylko reklamówki z Biedronki.
Zgrabiałymi rękoma, trzęsąc się jak jakaś chrzaniona osika, niewyjaśnionym cudem wymieniłem rozwalone koło na dojazdówkę. Zanim ruszyłem, grzałem się w aucie na poboczu dobry kwadrans.
Słaby ze mnie Amundsen.
Nauczka na resztę życia: przy kiepskiej pogodzie zawsze ubierać się ciepło, bo nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie wymieniać koło.
Kiedyś tak zabuksowałem w zimie, że nie pomagały gałęzie, dywaniki i inne sposoby, bo auto trochę siadło, droga na uboczu, a ja sam. Poradziłem sobie podnosząc podnośnikiem auto od strony dziury i popychając, żeby przesunąć koło znad ww dziury…
Taa… w telefonie mi „podpowiedziało” zły adres email i jestem ww jako gość…
Za niewielką opłatą skłonny jestem skorygować 🙂
Proszę tę oto nauczkę na przyszłość zostawić w spokoju, bo człowiek się na błędach własnych najlepiej óczy. Podobno.
„błendach” jak jusz, c’nie?
obowiązkowo w bagażniku trzeba mieć: dojazdówkę (napompowaną) i klucze do zmiany dojazdówki.
Sugerujesz, że powinienem czem prędzej wywalić swoje pełnowymiarowe koło zapasowe i zastąpić je dojazdówką? :] Bo oba na raz do bagażnika nie wlezą…
niczego nie wywalaj, jest OK. Klucze są też ważne
Trzeba byc preppersem i w samochodzie miec wszystko, zeby nawet zombi apokalipse przetrwac. 🙂
Zombie apokalipsa już trwa, od czasu upowszechnienia się smartfonów… Nota bene pisałem o tym swego czasu, tu można poczytać.