Nigdy nie będę tak zajebisty jak Boni, który sporadycznie potrzebuje aż dziewięciu pośredników żeby dostać się zdalnie z domowego laptopa na konkretne urządzenie w sieci klienta, niemniej jednak też regularnie zdarza mi się pracować na jakiejś zdalnej maszynie gdzieś tam we chmurze (albo we w biurze klienta) i czasem są szopki.
Czyli takie małe szopy.
Wydawać by się mogło, że mam już te wszystkie zdalne dostępy ogarnięte i obcykane, tymczasem jednak okazuje się, życie wciąż potrafi zaskakiwać.
U jednego z klientów używamy do zdalnego dostępu ustrojstwa zwanego Amazon Workspaces. W reklamie wygląda to przecudnie, z dziesiątkami tysięcy pracowników łączących się z całego świata do swoich wirtualnych desktopów gdzieś tam w chmurze AWS, bezpiecznie, komfortowo, szybko i bez zbędnych komplikacji.
Jednak ponieważ teoria idzie w parze z praktyką tylko w teorii, bo w praktyce to już niekoniecznie, Amazon Workspaces działają raczej tak sobie i jest to eufemizm bo nie chcę poobrażać co bardziej wrażliwych uszów i oczów mojego Czytelniactwa.
Klient Workspaces (będę dalej pisał WS z lenistwa) jest aktualizowany regularnie, przynajmniej raz, dwa razy na kwartał. I czasem po takiej aktualizacji zdarzają się Kwiatki. Ostatnim razem na przykład przestał działać klawisz Backspace. Próbowałem z tym chwilę powalczyć, niczego nie wykombinowałem, poddałem się i przestawiłem się na używanie Del.
Zadziwiająca jest elastyczność ludzkiego mózgu. Urwie nam ręce - możemy operować stopami. Przestanie działać Backspace, zastępujemy go Del.
Wspomniałem przy którejś okazji o tym nieszczęsnym Backspace koledze z supportu, który na tego typu problemach zęby pozjadał. Ten od razu zapytał jakiego oprogramowania używam w WS i jak się dowiedział, że tylko PuTTY, VSC i DBeaver, od razu zaproponował mi przekładkę na linuksową wersję WS, która jest świetlana, bezawaryjna i wszystko w niej Po Prostu Działa (™).
Mówię mu zatem, spoko, możemy spróbować. Tym bardziej, że w którymś z poprzednich kołchozów siedziałem na Linuksie dobre półtora roku i jakoś żyję. Tylko, mówię, nie kasujmy na razie tej maszynki WS z Windows, postawmy linuksową obok i dopiero jak się już okaże, że wszystko działa, to tę starą skasujemy.
(WS kosztuje żywe piniondze, więc nie kalkuluje się mieć więcej instancji niż naprawdę potrzeba).
Temat sprzedany, nazajutrz z samego rana kuję żelazo póki gorące, czyli ścigam kolegę z supportu czy możemy zrobić ten myk z Linuksem. On na to, że jest nieco zagoniony, ale ma tu nowego podkomendnego, który dopiero co dołączył do teamu i nie bardzo jest co mu dać do roboty więc może mi to nowe linuksowe WS wyklikać z braku laku.
Nowemu koledze zadanie zajęło nie więcej niż pół godziny - w pewnej chwili dostaję mesydż, że moja linuksowa stacja robocza jest już aktywna. Pytam go o juzername i pasłord, a on na to, że się nie zmieniły.
Tu mię cóś tkło. Jakim cudem, kurna, gość postawił nową WS z takimi samymi danymi do logowania jak poprzednio?
Od słowa do słowa okazało się, że koleżka ów, skądinąd całkiem sympatyczny człowiek, z rozpędu podmienił moją windowsową WS na linuksową zamiast postawić linuksową obok.
Zimny pot mię oblał i już zaczynam liczyć bilans strat.
Okazało się, że w sumie nie ma tragedii. Wszystkie loginy i hasła używane na starej WS były do odzyskania, cały kod siedzi w repozytorium Git, straciłem może parę niedużych skryptów roboczych, nic nad czym należałoby płakać. No dobra, myślę sobie, gusfrabah, wdech, wydech, zobaczmy tego Linuksa.
W praniu wyszło, że to jakaś dziwna dystrybucja a'la Amazą, oparta na Redhat-cie, za którym osobiście nie przepadam, w dodatku z jakimiś całkiem starymi wersjami jądra i innych bibliotek. Python 3.7 bez możliwości aktualizacji.
To wszystko bym jeszcze przeżył. Okazało się jednak, że w tej wersji kompletnie nie działa klawisz Tab. Zamiast tego trzeba używać Alt-Tab. Z kolei zamiast Alt-Tab należy używać Win-Alt-Tab. Nie ma tego zresztą nigdzie w żadnej dokumentacji, musiałem to sobie wyguglać w jakichś redditach.
Jeszcze raz:
Żeby używać klawisza Tab jak pambuk przykazał, w WS musiałem nacisnąć Alt-Tab.
Jednak Alt-Tab jest również ważną kombinacją - do przełączania między aplikacjami - więc skoro Alt-Tab jest "ukradnięte" do obsługi samego Tab-a, to żeby się przełączać między aplikacjami, należy nacisnąć Win-Alt-Tab.
O, nie, mówię. Co to to nie. Nie będzie mnie tu Amazon zmuszał po raz kolejny do korygowania nawyków tylko dlatego, że nie mogą ogarnąć podstaw. Walę więc z ryjem (acz kulturalnie) do supportu (wspominając przy okazji, że wolałbym coś bardziej debianowego, no pressure), support spędza na temacie dobry kwadrans, wreszcie wracają z zapytaniem, czy jakby mi tę workstation przewalili na nowiutkie Ubuntu, to byłbym zadowolony.
Ja na to, zgodnie z prawdą, że jeżeli będą działać wszystkie klawisze i aplikacje to mogą tam stawiać nawet OS do obsługi silosa nuklearnego, mam go gdzieś.
Pół godziny później nadchodzi messydż, że moje nowiutkie, jeszcze chrupiące Ubuntu jest gotowe do pracy.
Loguję się...
Tab nie działa.
Noż...
Są ludzie, którzy potrafią miesiącami, ba, latami siedzieć w pracy i nic nie robić. Ponieważ ja do takich nie należę, a przez te wszystkie zabawy z WS zaczął mi się kończyć dzień roboczy, a liście się przecież same nie pozamiatają, poprosiłem kolegę z supportu, żeby mi przywrócił stan "normalny" tj. postawił mi na powrót maszynkę z Windowsem i będziemy się ewentualnie bawić linuksami kiedy indziej, jak czas pozwoli.
Za pół godziny mam już gotową stację roboczą z Windowsem. Instaluję co trzeba (a więc najpierw obowiązkowo Chocolatey a potem już z górki: VSC, DBeaver, Putty, Python, co tam jeszcze...). Zabieram się za zamiatanie liści. I tu - kłopot. Wprawdzie wszystkie klawisze - o dziwo - działają (nawet Backspace, chyba się rozpłaczę ze szczęścia), ale za to przestało działać współdzielenie schowka z hostem.
Noż motyla wasza noga, ażeby was...
Ponieważ kolega z supportu był chwilowo niedysponowany (czytaj: na ważnym callu) a godzina zaczęła się robić nieco barbarzyńska, poradziłem sobie za pomocą osobnego repozytorium Git, które mi posłużyło jako współdzielony "schowek". Roboty co prawda więcej, ale przecież nazajutrz mi to naprawią, prawda?
Prawda?
Nazajutrz, świtem bladym, ledwie co słonko wschodzące zaróżowiło wiszące nad łąkami całuny mgieł...
A nie, to nie ta bajka.
W każdym razie kolejnego dnia kolega z supportu był akurat wolny i mi doradził, żebym przeinstalował klienta WS to mi schowek wróci. Myślę sobie, bredzi chłop, albo wreszcie osiągnął granicę swojej cierpliwości i próbuje mnie wysłać na drzewo. Po chwili namysłu jednak wywalam klienta WS, restartuję laptopa (bo trzeba ponoć), instaluję klienta od nowa...
I oto nagle Wszystko Działa. Każdy klawisz, schowek i Wogle (zwłaszcza Wogle).
Dzień w plecy, ale przynajmniej coś sobie znów utrwaliłem: że jak się odinstaluje - zainstaluje, a także wyłączy i włączy, to Działa. A Działającego - nie ruszać!
P.S. Co prawda zarówno DBeaver jak też VSC potrafią pracować w trybie SSH, czyli lokalny klient łączący się ze zdalną maszyną, ale akurat w tym przypadku różne srogie fajerłole po stronie klienta wykluczyły tę opcję. A szkoda. Pozbyłbym się wtedy tego klienta WS i jeszcze bym wypił pod tę okazję.
Ooo! też mam Ważnego Klienta który kocha Amazon Workspaces miłością korporacyjną! Ale ja mam letko i poradziłem sobie z tym tematem w ten sposób, że używam tego AW wyłącznie do sygnowania różnych szkoleń i doców, generowanych przez korpo klienta i dostępnych najsensowniej wewnątrz ich AW. Bo tak poza tym, nie używam.
Na początku to nawet miałem, na wieści, że jadą całą fabryką przez AW, i każdy minion-pod-pod-dostawca też musi, „o, zyskam za darmo doświadczenie!”; ale już w procesie ustawiania tego całego AW na moim lapku, wydębiania uwierzytelnień, nowych autentykatorów (bo przecież inne, niż kolekcja, którą już mam), itp. z supportami zupełnie inaczej zaangażowanymi niż w notce [1], najbardziej to zyskałem ideę, że ja tego g… nie chcę dotykać nawet 3m kijem.
[1] Skoro klienta AW na moim lapku firmowym, no to mam dwa supporty, które z prędkością przyświetlną przerzucają problem na Drugą Stronę, „ale to nie nasze, to klienta AW!” – „ale to wasz lapek, z waszym mambo-dżambo!”. Dlatego najlepiej jest nie mieć problemów…