Spotkałem się niedawno ze stwierdzeniem, że losowość (przypadkowość) jest bzdurnym wymysłem jajogłowych. Że wszystko ma swoją przyczynę, a każda przyczyna ma swój skutek. Dlatego też nic nie dzieje się przypadkiem, a aktualne ułożenie wszystkich atomów (czy co tam teraz jest uznawane za najmniejszą, niepodzielną cząstkę) we Wszechświecie determinuje wszystkie przyszłe jego stany.
Jak by to ująć...
W moim prywatnym rozumowaniu losowość to nic innego, jak niemożność przewidzenia przyszłych stanów układu (dowolnego układu) na podstawie znajomości jego stanu bieżącego. Jeżeli bowiem chcemy przewidzieć, co się z układem wydarzy, musimy ten układ najpierw szczegółowo zmierzyć. W szczególności, musimy dokładnie poznać położenie i prędkość każdej części tego układu.
Aby to zrobić, musimy posłużyć się jakimiś narzędziami pomiarowymi. Jeżeli nawet będą to najlżejsze muśnięcia fotonów, których odbicia pozwolą nam uzyskać informację o układzie, to foton odbijający się od czegokolwiek (ewentualnie foton pochłonięty z jednej strony, a wyemitowany z drugiej) zmieni stan tego układu, tym samym zmieniając wszystkie jego przyszłe stany.
Back to square one.
Oczywiście ktoś mógłby teraz wysunąć hipotezę, że przewidywalność dotyczy wyłącznie układu zamkniętego, a w opisanym powyżej przykładzie ingerujemy w układ poprzez wysłanie doń fotonów z zewnątrz.
I miałby ów ktoś rację.
Możemy więc przyjąć, że my, wykonujący pomiar, również jesteśmy częścią układu zamkniętego, a fakt wykonania przez nas pomiaru został zdeterminowany miliardy lat temu, w chwili Wielkiego Wybuchu. I dałby się przewidzieć, gdyby ktoś w tamtym momencie odpowiednimi przyrządami pomiarowymi zmierzył położenia i prędkości wszystkich Wybuchniętych cząstek.
Zaraz, zaraz, ale mierząc je, zmieniłby ich stan. W efekcie nie byłoby już nas, mierzących nasz mały, lokalny układ, naszymi małymi, lokalnymi fotonami. Byłoby coś zupełnie innego.
I może to coś nie pisałoby teraz bloga.
Brrrr.
Tak czy siak, wniosek, który próbuję tu przekazać ostatniemu, walczącemu (i sromotnie przegrywającemu) z sennością Czytelnikowi jest taki, że losowość naszego świata jest jego immanentną cechą i w żaden sposób nie gryzie się ona z jego przyczynowością. To dwa niezależne od siebie pojęcia, a próba upieczenia z nich jakiegoś pseudofilozoficznego konfliktu jest, łagodnie mówiąc, durna.
Ot, co.
No takie historie to kotom opowiadać. Mój właśnie zasnął.
☺
O kurdę, zatem mój blog działa w szerszym paśmie, niż dotychczas sądziłem. Trzeba się temu przyjrzeć bliżej…
Panie Schrödinger, nie jestem pewien, czy ten kot zasnął…
Mnie, trochę apropos tematu, przeraża, że obserwowanie zjawisk kwantowych powoduje, że zachowują się one inaczej niż jak się ich nie obserwuje… Taki trochę szach-mat ateiści 😛