Lubię jeździć. Jeszcze bardziej lubię jeździć samochodem. A już najbardziej lubię jeździć samochodem siedząc za kierownicą.Większość wyjeżdżonych przeze mnie kilometrów to dojazdy do pracy. Jakoś tak się zawsze składało, że mieszkałem 10-20 kilometrów od miejsca pracy i trzeba było jeździć w tę i we w tę.
Po prawdzie zdarzało się też, że mieszkałem rzut beretem od pracy. Moja pierwsza praca w Irlandii była 4 minuty leniwego spaceru od domu. No ale to było Donegal Town, tam ciężko znaleźć dwa punkty w mieście odległe od siebie o więcej niż 10 minut leniwego spaceru.
Wracając do samochodów - tak, lubię jeździć. I chociaż nie uważam się za dobrego kierowcę, jeżdżę bezpiecznie. Prawdopodobnie dzięki groźnemu wypadkowi, który przydarzył mi się dawno temu. Ktoś mi kiedyś tłumaczył, że większość młodych kierowców jeździ niebezpieczenie do pierwszego wypadku, a potem albo ląduje w grobie / na wózku albo zaczyna myśleć za kółkiem. Ja miałem to szczęście, że pomimo całkowitej kasacji auta wyszedłem z wypadku bez większego uszczerbku na zdrowiu. Z samego wypadku pamiętam tylko świat obracający się przed przednią szybą (całkiem jak w Need for Speed) kiedy samochód przeturlał sie przez dach a potem nagłe uderzenie ciszy. Jak już wylazłem z wraku, szczerze sobie obiecałem: nigdy więcej głupich wybryków za kółkiem. Prawdopodobnie zużyłem też przy tamtej okazji cały zapas farta przeznaczony mi na ten żywot - wolę jednak tego nie sprawdzać 😉
Tak więc - jeżdżę bezpiecznie. Polega to głównie na tym, że w każdym momencie prowadzenia auta staram się być maksymalnie skupiony na tym, co się dzieje dookoła. A także, po kilku denerwujących sytuacjach, zakładam zawsze, że kierujący samochodami dookoła mnie nie potrafią włączyć / wyłączyć kierunkowskazu, mają uszkodzone światła hamowania, przełącznik świateł mijania/drogowych, mogą wykonać dowolny, nawet gwałtowny bądź nielegalny manewr bez ostrzeżenia, będą wjeżdżać na / zjeżdżać z ronda losowo wybranym pasem, będą pisać sms-a, malować się, odwracać głowę za wędrującym po poboczu borsukiem, wreszcie będą głusi i ślepi na wszelkie dawane im znaki - a w najlepszym razie, jak im sie zwróci uwagę, że mają włączony kierunkowskaz albo długie światła, pochwalą się swoją biżuterią wetknięta na środkowy palec albo będą gapić się krowim wzrokiem.
Przy takim podejściu, po pierwsze człowiek się rzadziej denerwuje, po drugie jak już ma niespodziankę to pozytywną ("o, wyłączył kierunkowskaz, pijemy!"), a po trzecie zwiększa swoje szanse na dotarcie od A do B w skończonym czasie oraz w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej.
Zupełnie inną sprawą jest pogląd kierowców z Polski na irlandzkich użytkowników dróg. Spotykam się najczęściej z opinią, że są to debile, idioci oraz kretyni, których nie powinno się dopuszczać do samochodu na mniej niż pół parseka.
Z mojego punktu widzenia to wygląda tak, że irlandzcy kierowcy faktycznie są gorzej przygotowani technicznie oraz robią dużo więcej rażących błędów (najczęstsze grzechy to nieużywanie kierunkowskazów oraz wjeżdżanie na rondo złym pasem), ale wynika to nie z ich ogólnie pojętej "gorszości" tylko z tutejszego systemu przyznawania praw jazdy. Tutaj po prostu nie ma czegoś takiego jak kurs prawa jazdy - żeby otrzymać dokument uprawniający do kierowania pojazdem, wystarczy odpowiedzieć na 40 pytań (losowanych z puli około 150 albo 200). Jeszcze do niedawna można było popełnić maksymalnie 3 błędy (czyli 37 poprawnych odpowiedzi zdawało, 36 już nie), ale zdaje się, że ostatnio podnieśli poprzeczkę do jednego błędu. I tyle - dostaje się prawko i można jeździć. Co prawda są pewne ograniczenia (zakaz wjazdu na autostrady, ograniczenie pojemności silnika, zakaz jazdy po 22:00, wymaganie żeby w samochodzie znajdował się drugi kierowca z pełnym prawem jazdy itd itp), ale jednak taki człowiek może legalnie wyjechać na ulicę. Makabra.
Do tego dochodzi jeszcze fakt, że gdzieś w okolicach połowy lat siedemdziesiątych nastąpiło załamanie systemu przyznawania praw jazdy ponieważ było mnóstwo chętnych a bardzo kiepska infrastruktura - i zdarzyło się, jednorazowo, że urzędy wydały prawa jazdy wszystkim aplikantom bez sprawdzania czegokolwiek - tylko po to, żeby wyczyścić kolejkę zgłoszeń i móc sprawnie pracować. Efekt jest taki, że do dzisiaj jeżdżą kierowcy, którzy wtedy dostali prawko chociaż byli zupełnie nieprzygotowani a nawet niepełnosprawni.
Innym czynnikiem pogarszającym sprawę jest fakt, że ronda są w tym kraju stosunkowo nowym wynalazkiem. W dodatku, przepisy o poruszaniu się na rondach były zmieniane kilkakrotnie co tylko zwiększyło zamieszanie. Przykład: jakiś czas temu przepis mówił, żeby wjeżdżać na rondo lewym pasem jeżeli zjeżdża się z niego zjazdem "przed godziną dwunastą" (czyli w lewo, niezależnie od tego, który to zjazd), a prawym pasem, jeżeli zjazd jest "po dwunastej" (czyli w prawo). W efekcie kierowca wjeżdżający na nieznane sobie rondo był zmuszony do przybliżonej oceny położenia wyjazdu względem wjazdu. Istny cyrk. Na szczęście przepis po jakimś czasie zniknął i teraz jest dużo bardziej logicznie. Co z tego, skoro 3/4 kierowców nadal ma to gdzieś i wjeżdża na rondo najmniej zatłoczonym pasem zamiast poprawnym.
Kolejny kłopot z Irlandczykami za kółkiem to prowadzenie po pijanemu. Zwłaszcza w obszarach wiejskich. Nie jest niczym niezwykłym jazda po 2-3 pintach piwa. Co gorsza, drogówka na ogół odpuszcza takim kierowcom, bo na wsi każdy się z każdym zna i przecież nie będzie karał mandatem szwagra czy kumpla. Rząd próbuje coś z tym robić, jest podobno projekt zmniejszenia dopuszczalnego stężenia alkoholu we krwi (chyba nawet do 0%) - zobaczymy co z tego wyniknie.
A z pozytywnych stron jazdy tutaj - Irlandczycy są o wiele bardziej wyluzowani i uprzejmi, czym nadrabiają braki techniczne. Wyjeżdżanie z podporządkowanej to sama przyjemność (nawet w stolicy) - nie dość, że każdy każdego wpuszcza to jeszcze sobie nazwajem machają i się uśmiechają. Całkiem inaczej niż w Warszawie czy Trójmieście, gdzie człowiek musi walczyć o każdy metr ulicy własną krwią, potem i nerwami.
O ruchu lewostronnym, jego wadach, zaletach i moich przygodach napiszę kiedy indziej.
Tako rzekles – chwila zagapienia na boruska i kochany Nissan odszedl do krainy wiecznego parkingu…
Prawo jazdy to tylko gupi papierek i ja jestem za jak najprostszym jego zdobyciem a wręcz zlikwidowaniem. Kiedyś w ojczyźnie naszej były karty rowerowe i pływackie, zlikwidowali i jakoś lawinowo nie wzrosła ilość rowerzystów w rowach czy topielców w Rowach.
Druga sprawa to pijani kierowcy. Nie są oni aż tak groźni jak ich telewizje malują. Nie wiem jak tam u was w zielonym zadłużonym kraju ale tu u nas największym problemem jest nadmierna prędkość i nie dostosowanie jazdy do warunków. Pijani powodują jakieś 10% wszystkich wypadków. Pijanych w różnych akcjach ciągle łapią (weekendowa akcja to średnio 1000 pijanych za kółkiem) a oni wciąż uparcie piją i jeżdżą. Ja po prostu jestem za ideą wolności i odpowiedzialności – więc z zasady jestem przeciwny prewencji wszelakiej lecz za srogimi karami za spowodowanie wypadku (a nie zagrożenia).
Po alkoholu każdy człowiek ma zaburzenia percepcji. Jedni muszą wypić więcej, inni mniej, ale nie ma wyjątków.
Współczesne auta są szybkie. Tej szybkości się nie czuje. Zapłaciłem ostatnio €80 mandatu za jazdę 71km/h (o 11 powyżej limitu) – była pusta droga i lekko z górki, nawet nie zauważyłem, że jadę za szybko (i to bez alkoholu).
2+2=4, po wypiciu szanse na wypadek są dużo większe.
Że mimo ostrzeżeń oni wciąż piją i jeżdżą to wiem, już dawno przestałem wierzyć, że "Sapiens" jest od myślenia.
🙂