Turlamy się

https://xpil.eu/cc0Dl

Wspominałem jakiś czas temu, że miałem groźny wypadek samochodowy, z którego - na szczęście - wyszedłem bez większego szwanku. Przypomniał mi się on przy okazji pisania wczorajszego Sen 4, więc dziś napiszę bardziej szczegółowo co się wtedy stało.

Była końcówka lat 90. Nie pamiętam dokładnie, prawdopodobnie 1998 albo 1999. Jechałem podrzędną polską drogą - asfalt, tu i ówdzie dziura albo nierówność. Szerokość na dwa auta plus parę mikrometrów na mijankę.

Pogoda - jakaś taka wczesnojesienna, niedawno padał deszcz, pobocza lekko rozmiękłe, asfalt trochę wilgotny. Dobra widoczność.

Samochód, który prowadziłem, to był wysłużony, czerwony, trzynastoletni Fiat Ritmo - o, mniej więcej taki: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/6c/1983_seat_ritmo.jpg (tylko czerwony a nie szary jak na zdjęciu).

No więc jadę sobie, i doganiam auto ciężarowe. I się za nim wlokę 50 km/h. Po dwóch kilometrach nieco się zniecierpliwiłem - a że akurat był kawałek prostej, zacząłem wyprzedzać.

Ponieważ Fiat Ritmo to nie jest wyścigowa szlifierka, i dociągnięcie go do setki zajmuje grubo ponad 20 sekund, wyprzedzenie auta jadącego 50 km/h to manewr wymagający sporej ilości czasu i cierpliwości.

Pod koniec, kiedy już prawie-prawie zjeżdżałem na prawą stronę, pechowo złapałem lewymi kołami błotniste pobocze. Tym samym auto ciut zwolniło - wyprzedzana ciężarówka zresztą też, facet zauważył że coś za długo mi to wyprzedzanie idzie i postanowił mi nieco pomóc.

Ponieważ błotniste pobocze jest dość niewdzięcznym podłożem (zwłaszcza do jazdy), próbowałem odbić w prawo żeby wskoczyć na asfalt. Zrobiłem to jednak zbyt gwałtownie i w efekcie kiedy już obydwa koła jechały po asfalcie, były skręcone dość mocno w prawo. Zanim zdążyłem wyprostować, już się ślizgałem.

Bardzo nieliczne szkoły jazdy uczą praktycznego zachowania za kierownicą w sytuacji poślizgu. Podobno niektóre ośrodki mają na stanie specjalnie zmodyfikowane auta, w których instruktor może wymusić utratę przyczepności tylnych kół - na dowolnej nawierzchni. Ale ja zdawałem w tradycyjnym ośrodku.

A więc tak: z tyłu hamująca ciężarówka, ja w poślizgu. Niezdarnie próbowałem wyprostować, ale oczywiście za mocno odbiłem w lewo. Potem w prawo. I jeszcze raz w lewo - dzięki tym trzem esom auto zwolniło do około (przypuszczam) 50 km/h - w końcu, po ostatnim odbiciu w prawo - przekoziołkowało, uderzając w szosę prawą tylną częścią dachu - wreszcie wyleciało poza drogę i wylądowało około 6-7 metrów od asfaltu, w miękkiej, zaoranej ziemi, światłami w kierunku, z którego przyjechałem, na prawym boku (a więc z drzwiami kierowcy na górze).

Ten opis jest dość długi - w rzeczywistości od momentu rozpoczęcia poślizgu do końca wypadku minęły może ze 3 sekundy. Albo 4. Trudno powiedzieć.

Z mojego siedzenia kierowcy widziałem tylko najpierw szosę uciekającą mi w prawo i w lewo, potem świat obracający się przed przednią szybą o pełne 360 stopni - pamiętam jeszcze, że nie zdążyłem się nawet przestraszyć - zaparłem się tylko z całej siły rękoma w kierownicę, dociskając plecy do oparcia - i już było po wszystkim.

Kierowca ciężarówki podchodził do auta z lekko pobladłą twarzą - prawdopodobnie spodziewał się zobaczyć trupa albo przynajmniej fest pokiereszowanego kierowcę. Ja tymczasem otworzyłem drzwi (do góry, niczym właz czołgu), wygramoliłem się stamtąd o własnych siłach i zapytałem go, czy podrzuci mnie do najbliższej wsi bo muszę zadzwonić po pomoc drogową (telefony komórkowe były wtedy jeszcze dość nowe i cholernie drogie - a ja dopiero od niedawna zarabiałem swoje pierwsze, bardzo zresztą nieduże, pieniądze)

Do najbliższej wioski było ze 3 kilometry - facet mnie podwiózł, upewniając się co chwilę, czy nic mi nie jest. Czułem lekko obolałe plecy, a także miałem malutkie draśnięcie na prawej dłoni (auto, koziołkując, straciło większość szyb, odłamki szkła były wszędzie - któryś musiał mnie drasnąć). Wysadził mnie przy najbliższym domostwie, zapytał po raz setny czy na pewno nie wzywać pogotowia i pojechał.

Zadzwoniłem do domu i powiedziałem co się stało - dziadek potem zadzwonił po lawetę, a ja podziękowałem gospodarzowi za możliwość skorzystania z telefonu i pobiegłem z powrotem do auta.

Dopiero jakiś czas potem uświadomiłem sobie, że w "normalnych" warunkach nie byłbym w stanie przebiec 3 kilometrów w takim tempie - praktycznie rwałem do przodu prawie sprintem, efekt zwiększonej pracy nadnerczy.

Dobiegłszy do auta stwierdziłem, że dwa inne samochody zatrzymały się na poboczu, kierowcy kręcili się bez ładu i składu - wyjaśniłem im, że to moje, i że to ja się rozbiłem - jeden z nich dał mi telefon komórkowy, żebym zadzwonił gdzie trzeba - ale mu wyjaśniłem, że właśnie przed chwilą dzwoniłem, że nic się nikomu nie stało i że w ogóle luz blues.

Z tamtego dnia pamiętam jeszcze dwa wydarzenia: ponieważ miałem do pracy na drugą zmianę (pracowałem w banku), musiałem tam być przed 13:00 - a więc poszedłem na stopa i zatrzymałem (jedyny raz w życiu) auto marki Toyota Supra, dwumiejscowe, bardzo szybkie. Zanim zdążyłem zapiąć pas, facet miał już na liczniku ponad 150, a na większości prostych nie schodził poniżej 190. Powinienem był się bać, ale widocznie adrenalina jeszcze robiła swoje.

Druga migawka z tamtego dnia jest taka, że - już w pracy - podłączam do jakiegoś komputera dysk twardy (wewnętrzny - innych wtedy nie było) i ze zdumieniem stwierdzam, że dysk się włączył w momencie wpięcia weń wtyczki zasilającej. Z nadmiaru wrażeń zapomniałem (drobiazg...) wyłączyć komputer przed podpięciem dysku. Na szczęście nic się nie stało, nie ucierpiał żaden sprzęt ani nikt nie został porażony prądem.

Mówią, że młody kierowca jeździ ostro do pierwszego wypadku, po którym albo wóz albo przewóz. Coś w tym jest - od tamtej pory jeżdżę nad wyraz ostrożnie i - póki co - bezkolizyjnie. Nie licząc dwóch małych stłuczek, które przytrafiły mi się kiedyś jednego dnia (obydwie przy prędkości około 20 km/h), i o których - być może - kiedyś jeszcze wspomnę.

https://xpil.eu/cc0Dl

2 komentarze

  1. Moj znajomy w PL, wjezdzajac na rondo, przy predkosci 20 km/h mial taka "mala" stluczke i zlamal sobie 4 zeby o kierownice.
    🙂

    1. Mój znajomy przyjechał kiedyś do rodzinnego miasta, po paru ładnych latach nieobecności. Okazało się, że na jednym ze skrzyżowań zrobili rondo, i to z dość wysokim krawężnikiem. Facet o tym nie wiedział i tradycyjnie leciał stówką (szybciej Fiatem 126P się nie da raczej). Podobno przejechał przez to rondo – przez sam środek. Z tym, że zjeżdżał z niego już bez kół.

Leave a Comment

Komentarze mile widziane.

Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]

Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.