Kręgle to fajna zabawa. Kręgle w towarzystwie fajnej ekipy to jeszcze fajniejsza zabawa. Kręgle w towarzystkie fajnej ekipy blogującej to zabawa najfajniejsza z fajnych.
Natomiast czytanie zdań z nadmierną ilością przymiotnika "fajny" jest do bani.
Enyłej, wracając do tematu, otóż jakiś czas temu w blogowej hiperprzestrzeni pojawiła się idea, że może by tak się spotkać gdzieś przy kręglach. No bo po pierwsze primo dawnośmy się nie spotykali, a po drugie primo, nigdyśmy się nie spotykali przy kręglach.
Zainteresowanie pomysłem wyraziło całkiem sporo blogistów i blogiń, w związku z czym Sławek zgłosił się na ochotnika, aby pełnić rolę gospodarza imprezki.
Rozesłaliśmy wici wzdłuż i wszerz irlandzkiej ziemi, nawołując wszystkich blogujących, aby przybyli tłumnie do stolicy w celu zdemolowania paru kręgli, które się złośliwie i uparcie poustawiały w lokalnej kręglarni w Stillorgan.
Odzew był całkiem spory; początkowo wyglądało na to, że kręglarnia w Stillorgan będzie musiała dobudować sobie kilka dodatkowych torów, żeby pomieścić całe to tałatajstwo. Jednak końcem końców, jak to zwykle bywa, temu wypadło to, tamtemu tamto, Przemek zachorzał srodze, a Kasia złamała paluch. Na imprezce pokazały się cztery rodziny blogerów: Sławek z żoną i córą, Iza z mężem i trójką dzieciaków, Pendragon z żoną i my. Wisienką na kręglowym torcie była dodatkowo Kasia, która pomimo złamanego palucha przybyła ku nam z samego Donegal. Początkowy plan był taki, że Kasia skopie nam wszystkim tyłki, ale że ze złamanym paluchem za wiele się nie da skopać, w kręglach brała udział w roli obserwatora.
W kręgle ostatni raz grałem w wieku lat bodajże dziewięciu. Na szczęście od tamtych (dość już odległych) czasów niewiele się zmieniło jeśli chodzi o samą grę. Jedyne, co się zmieniło, to to, że teraz trzeba było płacić samemu (przedtem zawsze był jakiś rodzic z sakiewką), no i rodzaj muzyki sączącej się z głośników. Kiedyś to była muzyka, panie, nie to co teraz, jakieś umc-umc-umc i co to ma być w ogóle.
W Stillorgan posiedzieliśmy dobre dwie godziny, próbując nawiązać kontakt werbalny z resztą uczestników (co było dość utrudnione ze względu na umc-umc), a także pilnować dzieciaki, żeby sobie nie zrzuciły kuli od kręgli na nogę, żeby nie trafiły kulą w złamany paluch Kasi, żeby nie wkładały sobie kuli do jamy gębowej, nie próbowały wetknąć ślimaka do dziurek w kuli, wreszcie żeby nie właziły na śliski tor w celu połamania sobie kończyn dolnych (a w przypadku osobników bardziej uzdolnionych, także górnych).
Wszystko to udało się pięknie. Nie wiadomo kto wygrał, bo nikt nie liczył żadnych punktów, a kolejność przy kuli ustalana była na zasadzie kombinacji rzutu kostką, monetą i analizy wyników Lotto za ostatnie siedem lat. Tak czy siak, ubaw był niewąski, nawet najmłodsza latorośl Izy kilka razy popchnęła kulę w stronę kręgli, przybiegając potem z wypiekami na twarzy i okrzykiem "tata, tata, widziałeś?" - czyli wszystko w normie. W tak zwanym międzyczasie Pendragon trenował "na sucho", rzucając kulę na sąsiednim, pustym torze, a kobitki gadały na ławeczce, w rozmaitych konfiguracjach.
Jednakowoż, jak mawia Wieszcz, zawsze nadchodzi taki moment, że trzeba albo zacząć srać, albo opuścić wychodek - czas nam się był skończył i trzeba było się z kręgielni zawijać.
Najpierw padł pomysł, żeby pójść do jakiegoś pubu tudzież knajpy. Ale, myślę sobie, w knajpie to będzie znów głośno, więc sobie człowiek nie pogada za bardzo - jedyna różnica jest taka, że nie ma kręgli, więc będzie nudno. Moja druga połówka (zwana dla niepoznaki Małżą) widać kombinowała w ten sam deseń, wypaliła bowiem znienacka:
- To my w takim razie zapraszamy wszystkich do nas, na kawkę i herbatkę.
Pomyślałem sobie, spoko, ludzie wezmą to za żart i odmówią. Rozejrzałem się w nadziei, ale niestety. Wszyscy radośnie przytaknęli, z wyjątkiem Izy z mężem, którzy, obarczeni trójką dzieciaków, nie bardzo mogli sobie pozwolić na wieczorną wizytę u nas. Jednakowoż reszta ekipy, ustawiwszy nasz adres na GPS-ach, żwawo wyruszyła ku naszym pieleszom.
Już po drodze obmyślałem sobie różne warianty jak by się tu gości pozbyć. Zacząłem od zbombardowania stolika nadmiarem pokarmu bogatego w wysokokaloryczne węglowodany, myśląc naiwnie, że ludzie światli nie tkną tego świństwa tylko umkną czym prędzej. Nie doceniłem jednak naszych gości - na mój gambit ze słodyczami odpowiedzieli oni bowiem podobnym posunięciem, wykładając na stół rozmaite słodkie pieczywa, jakieś rogaliki i inne ciastka.
O żeż, myślę sobie, niedobrze. Kasia ulokowała się na strategicznej pozycji na fotelu, reszta gości obsiadła ławę, zażyczyli sobie kawy na ławę (a także herbaty, która się jednak już tak fajnie z ławą nie rymuje) i zaczęły się dialogi na cztery nogi.
Odczekawszy chwilę, postanowiłem uderzyć w czułą strunę i zagrać im na ich artystycznych duszach. W końcu to blogerzy, prawda? A więc jakieś tam, chociażby szczątkowe, atomy artystyczne muszą mieć między uszami. Sięgnąłem więc po stary, sprawdzony sposób, i wyjąłem gitarę. Tu jednak trafiła kosa na kamień. Pendragon, który już wiedział czego się można spodziewać po wizycie u nas, niespiesznie wyjął z torby plecaka kilka zestawów zatyczek do uszu, które rozdał wszystkim gościom, i dalsze dialogi odbywały się w języku migowym.
W tak beznadziejnej sytuacji odłożyłem bezużyteczną gitarę i postanowiłem ruszyć konceptem. Ponieważ, niestety, własnego konceptu mam jak na lekarstwo, skorzystałem z konceptu Sławka i wręczyłem mu, niby od niechcenia, moją ulubioną łamigłówkę logiczną. Ot, prosta sprawa, trzeba rozdzielić dwa splecione ze sobą kawałki powyginanych, metalowych drutów. Plan był taki, że Sławek, nie mogąc poradzić sobie z rozwiązaniem łamigłówki, w sromocie poda tyły, ciągnąc za sobą resztę ekipy.
Niestety, i tutaj srodze się zawiodłem. Wespół z Pendragonem roztrzaskali moją łamigłówkę w czasie krótszym niż trwa zaparzenie świeżej herbaty.
Trwoga zajrzała mi w oczy. Myślę sobie, będą tu, cholera, nocować chyba, bo zrobiło się już całkiem późno. Odciągnąłem więc Sławka od stada (samotnego osobnika łatwiej upolować) i zaproponowałem mu niewinną partyjkę w Rój. Niestety, zamiast oczekiwanego odruchu ucieczki Sławek wykazał zainteresowanie Rojem i rozegraliśmy prawie całą partię, zanim ktoś z pozostałych gości nie stwierdził, że fajnie się siedzi, ale dzieciaki to już powinny chyba iść spać niedługo.
"Dzieciaki", w wieku 7 i 10, odrobinę protestowały, ale końcem końców udało się je rozdzielić. Była jeszcze chwila zgrozy, kiedy nasi goście, już ubrani do wyjścia, stanęli na korytarzu i dalejże gawędzić w najlepsze. Dopiero moje uprzejme "Szkoda, że wreszcie musicie wyjść" podziałało i pięć minut później w mieszkaniu zapadła cisza.
Uff.
A tak na serio: bardzo dziękuję wszystkim przybyłym, a w szczególności:
- Sławkowi, za zorganizowanie kręgli oraz sprawne zarządzanie kwestiami finansowymi przedsięwzięcia
- Izie i Kasi za to, żeśmy się wreszcie spotkali na żywca (dodatkowy bonus dla Kasi za przybycie mimo uszkodzonego palucha)
- Pendragonowi,
za zatyczkiza całokształt kurdę co by tutaj...za dotarcie na miejsce pomimo niedoskonałości GPS-a
- Dzieciakom, za pozostawienie kręglarni w jednym kawałku
Zastanawiam się teraz, gdzie, kiedy i w jakim towarzystwie odbędzie się następne spotkanie. I jakie instrumenty tam przynieść, żeby skuteczniej rozgonić towarzystwo. Ale to już temat na kiedy indziej.
O'le!
Zatyczki były w plecaku a nie jakiejś torbie 🙂 Miałem tam jeszcze inne rekwizyty ale ich użycie nie było tym razem potrzebne 🙂 Może następnym razem…
Zazraszczam spotkania i żałuję, że tym razem siła wyższa mnie zatrzymała w łóżku. To kiedy następne spotkanie? 🙂
Jak tylko się zagoisz to przyjedziemy do Was 🙂
To już! Przyjeżdżajcie 🙂
Pięknie to wszystko podsumowałeś:-))) Do zobaczenia wkrótce Iza
O mało mnie nie wyprowadzili pod eskortą z lotniska. Jakiejś śmiechowej czkawki dostałam.
Na tym palcu polamanym skakałam kilka dni i chyba z przedawkowania przeciwbólowych tak mnie rozłożyło na Twoim tekście.
A trzeba mi było taki duży kubek herbaty robić? Moze byśmy wcześniej wyszli. No i paluszki, przebój wieczoru, musisz mniejsze paczki kupować. Wszystko się liczy, jeśli idzie o zasiedzenie gości.
Zatyczki to Pendragon potrzebował na moje gadanie o książkach, na pewno nie na twoje gitarowanie, bo cudnie grasz, a raczej brzdąkasz, bo na granie nie było atmosfery słuchającej, gadająca przeważyła