Dzisiaj wpis o bzykaniu. Nie będziemy jednak, zapewne ku zasmuceniu niektórych Czytelników, liczyć nóg i dzielić przez dwa (to nie ten rodzaj blogu) - będziemy za to podziwiać kunszt ałtora (to ja!) w likwidacji owadzich szkodników.
Te małe, żółte skurwysyny z żądłami wbiły nam się na kwadrat całkiem niedawno. Żeby było je trudniej przyuważyć, zamiast jak pambuk przykazał powiesić się na drzewie albo pod dachem, gnojki wydłubały sobie dziurę w ziemi, pośrodku ogródka - i tam się osiedliły.
Moja wiedza w kwestii walki z osami jest bardzo szczątkowa. W zasadzie ogranicza się do tego, że odróżniam osę od pszczoły czy szerszenia i staram się trzymać od nich z daleka. Pszczoły darzę miłością czystą, dziadek był pszczelarzem-hobbystą i spędziłem sporą część dzieciństwa pomagając mu w odsklepianiu woszczyny, wirowaniu ramek z miodem (mieliśmy wirówkę starszego typu, na korbkę, bez żadnej elektryki), a także napieprzaniu w ogródku pokrywkami od garnków, żeby zrobić hałas, żeby rojące się pszczoły myślały, że jest burza i siadały w pobliżu zamiast zasilać inne pasieki. Ós i szerszeni nie trawię, ale jakoś do tej pory nasze ścieżki nie miały okazji się skrzyżować.
Z małym wyjątkiem: w wieku czterech lat zostałem ukąszony przez szerszenia. Na szczęście nie mam żadnego uczulenia, więc skończyło się na wrzasku i łzach 🙂
No ale co innego osy gdzieś, tam, daleko, a co innego w ogródku. Trzeba się draństwa pozbyć. Myślę sobie, mam rozum, dam radę, c'nie?
Dzień 1
Żona moja ulubiona zauważyła, że w środkowej części ogródka pojawił się w ziemi niewielki otwór, przy którym latało więcej ós niżby to wynikało z norm ISO. Prewencyjnie wlałem tam pół butelki silnego środka do czyszczenia toalet i zasypałem owór niewielkim kopczykiem gleby.
Dzień 2
W kopczyku pojawił się wydłubany tunel - osy po prostu przedłużyły sobie drogę do podziemnego gniazda. Środkiem czyszczącym nie przejęły się natomiast wcale.
Kolejną próbę przemyślałem nieco bardziej i zamiast marnować chemię, spożytkowałem trochę fizyki w postaci szpadla. Wykopałem może ze trzy machy, kiedy rozwścieczone żółe Messerschmitty zaczęły atakować łopatę, potem trzonek. Do mnie nie dotarły, bom zwiał.
Odczekałem chwilę, ubrałem długi rękaw i plastikową maskę na gębę (mam taką jeszcze od czasów, kiedy próbowałem robić opryski przeciw chwastom) - i dawaj drugie podejście ze szpadlem. Efekt podobny, machnąłem ze dwa razy i mnie pogoniły. Mamy więc niewielką dziurę w ziemi, obok kopczyk, jedno i drugie pokryte rozeźlonymi osami. Co by tutaj...
Odwiesiłem aureolę na kołek i zaczerpnąłem rady Wielkiego Gie. A ten mi mówi, że osy nie lubią zapachu octu i mięty.
No dobra, myślę. Nie lubią, to ja im zaraz... Wlałem im w tą dziurę z ćwierć butelki, dosypałem jeszcze zmielonej mięty i czekam.
Nie pomogło.
Dzień 3
Okazało się, po głębszym doczytaniu, że owszem, osy octu i mięty nie lubią, ale im one za bardzo nie szkodzą. Używa się ich jako prewencji, a nie do usuwania już zainstalowanego gniazda. Następnym razem, myślę, muszę dokładniej czytać.
Pod wieczór wyczytałem jeszcze, że może pomóc wrzątek wlany wcześnie rano, kiedy wszystkie osy są jeszcze w gnieździe.
Dzień 4
Wlałem tam przez kolejne trzy dni ze cztery wielkie garnki wrzątku, ale bez większych efektów. Gdzieś tam po drodze za każdym razem było trochę machania szpadlem, w kierunku aktualnie zaobserowanej dziury wejściowo-wyjściowej. Trochę w lewo, trochę w prawo, trochę w dół, trochę w bok, wreszcie kopczyk zrobił się całkiem pokaźny, dziura takoż, a gniazda ni widu ni słychu.
Dzień 5
Kolejnym etapem było zakupienie sprayu na osy, tzn. przeciwko osom, którym - po wstrząśnięciu - pokrywa się gniazdo. Spray ów przekształca się w locie w taką mazistą białą piankę, która jest dla ós całkiem trująca. Ponieważ gniazda jeszcze nie namierzyłem, po prostu popsikałem tym świństwem obficie "drzwi" do kanału i czekałem na efekt.
Ós zrobiło się na moment jakby trochę mniej.
Dzień 6
Obok zalanego trującą pianą wejścia pojawiło się drugie, trochę z boku. Znaczy się, chemia jakby działa, ale jednak trzeba koniecznie zlokalizować gniazdo, inaczej będę się tak z nimi woził do usranej.
Kolejna sesja ze szpadlem nie przyniosła żadnych plusów dodatnich. Z plusów ujemnych, powiększyła się nieco dziura i kopczyk, a jedna brzęcząca flądra dziabnęła mnie w okolicach prawej kostki. Przez skarpetkę! Rzuciłem pod nosem grubszym mięchem, bo użądlenie - choć w moim przypadku całkiem niegroźne - boli dość konkretnie. Popsikałem sobie kończynę dezynfektantem, bo nie wiadomo gdzie to bydlę wcześniej bywało - i wycofałem się z pola walki.
Dzień 7
Jedni dnia siódmego odpoczywają, inni wyciągają szlauch i zalewają gniazda ós.
Wody poszło sporo, bo teraz upały i ziemia wyschnięta na wiór, więc wsiąkało jak w gąbkę. Ale po pięciu minutach w końcu przestało wsiąkać i dziura w ziemi zamieniła się w niewielką taflę. Bardzo ufaflunioną, zabłoconą taflę, ale jednak.
Po paru chwilach wody już nie było, nie ma cudów w takiej pogodzie, ale, widzę, szkodników też nie widać, dawaj więc łapię się za szpadel i rozkopuję tę wodnistą breję póki nic nie brzęczy.
I się, kwajegomać, dokopałem! W pewnym momencie natrafiłem na twardszy, taki jakby zdrewniały kawałek, a w środku paręset niemrawo ruszających się paskowanych bydląt.
No to teraz, myślę sobie, dam ja wam bobu. Zalałem toto wrzątkiem, a jak wsiąkł, napsikałem tam trującej pianki, grubo na palec. Odczekałem trochę, wykopałem gniazdo na kopczyk (w kawałeczkach), wraz z mnóstwem osich trupków. Cisza. Nic nie lata.
Dzień 8
Dla pewności odczekałem jeszcze dobę i stwierdziwszy, że żadnych ós w pobliżu nie widać i nie słychać, zasypałem dziurę ziemią z kopczyka. Oczywiście - podobnie jak przy pakowaniu klamotów do plecaka na koniec biwaku - okazało się, że wykopanej ziemi jest więcej, niżby się miało zmieścić w dziurze - ale udeptałem trochę, poskakałem, et voila.
Kurtyna.
Reasumując: osy zagnieżdżone w ziemi najlepiej eliminować szpadlem w połączeniu z wrzątkiem i sprayem na osy. Warto ubrać długi rękaw, nogawki dla pewności opiąć przy kostkach gumką recepturką (albo taśmą klejącą) i używać butów z wysoką cholewą. Do tego rękawiczki i jakaś maska. Ideałem byłby oczywiście pełny strój pszczelarski, ale kto normalny trzyma na strychu pełny strój pszczelarski...
Aha, no i najważniejsze - nie wpadać w panikę jak się zaczynają denerwować. Odejść powolnym spacerkiem na bezpieczną odległość. Gwałtowne ruchy znacznie zwiększają szanse na użądlenie.
Nie polecam.
Ós żeż ty bohaterze!
Niedawno, równie dzielnie, walczyłem z takim gniazdem ulokowanym w pęknięciu tynku w moim budynku. Było o tyle łatwiej, że ósy nie umieją przegryzać zaprawy, więc zaklejenie dość długiej, ale tylko jednej szpary załatwiło sprawę. Ale było też trudniej, gdyż gniazdo było grubo ponad metr od barierki balkonu – poza zasięgiem ramion i innych pomysłów. Musiałem się podwiesić na linie i na wysokości trzeciego piętra popsikać pianką tę szczelinę. Czułem się jak Aleksandra Mirosław. Polecam (nie ósy tylko wpinaczkę).
Byłbym się bał. Tak sobie wisieć na lince. Nie mam lęku wysokości, ale mam lęk szybko zbliżającego się gruntu 🙂
To nie była jakaś tam linka tylko pożyczona prawdziwa lina z uprzężą, kupą klamer i innego żelastwa, a do tego druga, bez uprzęży, ale grubsza – na wszelki wypadek. No i dwóch chłopów do asekuracji, co mnie za łydki cały czas trzymali.
Ja też jestem strachliwy. Jednak straż pożarna odmówiła interwencji, bo to nie publiczny budynek, a oni tylko z takich usuwają osy, a prywaciarz zażyczył sobie moją miesięczną pensję za, jak by nie liczyć, godzinę pracy. Co to za praca? – to rozrywka. W sumie to po fakcie czułem się jak bohater narodowy lub co najmniej galaktyczny. Będę miał co wnukom opowiadać, w końcu to wspomnienia z wojny…
P.S. Kiedy będzie nowa zagadka?
> To nie była jakaś tam linka tylko pożyczona prawdziwa lina z uprzężą …
Szacun. Może warto założyć firmę i kasowac pół miesięcznej pensji za godzinę pracy, tfu, rozrywki 🙂
> Kiedy będzie nowa zagadka?
Jak będzie to będzie, raczej nie wcześniej. Mam już dwie w kolejce, ale potrzebuję jeszcze dopracować szczegóły, a żem leń patentowany, to może chwilę zająć.
Jako laik zapytam, a rozpalenie ogniska nad?
Rozważałem tę opcję, w razie gdyby wszystko inne zawiodło – pod warunkiem jednakże, że upały trochę odpuszczą, bo palenie otwartego ognia w słoneczny dzień, parę metrów od przeschniętego żywopłotu może skomplikować życie bardzo szybko 🙂
Tu ( gdzie mieszkam od 2017r) nie wolno unicestwiać os, bo to są owady zapylające, a za unicestwienie można zapłacić całkiem wysoką karę. W związku z powyższym przezornie nie hoduję na balkonie kwiatków mających powodzenie u os, pszczół i innych lubiących nektar bzykaczy. Jak również przestałam korzystać z ogródków kawiarnianych bo bardzo nie lubię gdy koło mych lodów lub “czegoś słodkiego” fruwają namolne owady. A wczoraj unicestwiłam jedną z biedronek – taką żółtawą – to jakaś azjatycka odmiana i one potrafią gryźć ludzi. Te typowe, europejskie czerwone nie gryzą. W ramach zupełnie nieproszonego importu dotarła tu również jakaś “zaraza” zżerająca bukszpan- chyba się wabi ćma bukszpanowa i u znajomej zniszczyła im sadzonki bukszpanu na balkonie.
Rozumiem, zapylają to są pod ochroną. Ale w takim razie jak mnie jakaś użre i się przez to, dajmy na to, spiętrolę z roweru, to żądam zadośćuczynienia w postaci słoika miodu. Sprawiedliwość musi być!
Miód od os raczej nie będzie atrakcyjny…
Ciekawe z tym sprayem, co słabo działał. Na Allegro są takie z wężykiem nawet. Spodziewałbym się, że aplikacja do otworu powinna uprzykrzyć im życie. Szczególnie powtarzana kilka dni.