Dwója, od czasów mniej więcej połowy mojego LO (a więc, jakieś dwa interglacjały temu), była już oceną dopuszczającą. Jednak ponieważ większość swojej edukacji przejechałem na czterostopniowym systemie oceniania, pozostanie ona dla mnie na zawsze oceną niezaliczającą, kiepską, słabą oraz wstydliwą.
To rzekłszy, przejdę teraz do meritum dzisiejszego wpisu, a jest nim krótka opowieść o tym, jak to swego czasu zoptymalizowałem sobie czas w pracy za pomocą odrobiny VBA. Na szczęście nie będę dziś prezentował ani krztyny kodu, ot tak tylko sobie pogadam.
Otóż mianowicie przytrafiło mi się kiedyś w mojej bujnej karierze zawodowej pracować na wyższej uczelni, w charakterze prowadzącego ćwiczenia. Zajęcia były z rozmaitych przedmiotów, zarówno ze studentami dziennymi jak też zaocznymi. Na koniec semestru, jak to na studiach bywa, trzeba było ocenić wiedzę (lub jej brak, w niektórych przypadkach) w grupie. Na ogół do tego celu stosuje się odpytywanie ustne bądź też serię zagadek na papirusie, zwaną sporadycznie kołem, kolosem lub - z braku lepszych pomysłów - kolokwium. Jednak obydwie te metody mają dość poważne wady: przy odpytce ustnej łatwo można prowadzącego zagadać (a ja jestem, niestety, bardzo "zagadywalny", co niektórzy studenci potrafili skutecznie wykorzystać), natomiast wersja pisemna była z kolei łatwo "ściągalna" oraz wymagała od prowadzącego dodatkowego czasu na sprawdzenie prac oraz wystawienie ocen. Ponadto, największą bolączką prowadzącego w takiej sytuacji jest brak czasu, ponieważ nie sposób w ciągu 45 minut uczciwie sprawdzić wiedzę u dwudziestu kilku osób. Zawsze ktoś się prześlizgnie, na kogoś zbraknie czasu itd.
Tym samym poszedłem po rozum do głowy i napisałem sobie maleńką aplikację w VBA, która załatwiała kwestię raz i na dobre.
Zajęło mi to chyba z tydzień - ale udało się. Zasada jest prosta: student to zwierzę maksymalnie leniwe jeśli chodzi o nasączanie wiedzą, więc będzie próbował obejść, oszukać, kantować i kombinować ile wlezie (częstokroć ucząc się w ten sposób więcej niż przy tradycyjnym wkuwaniu). Dlatego najwięcej wysiłku włożyłem w niemożność złamania systemu, i udało mi się po stokroć.
Pomysł był trywialnie prosty: uruchomić Excela, otworzyć podany przez prowadzącego plik XLS (nikt wtedy jeszcze nie słyszał o żadnym XLSM, zbyt dawne to były czasy), wpisać swoje dane do okienka, które się pojawiło, kliknąć DALEJ a następnie - zgodnie ze wskazówkami na ekranie - czekać cierpliwie aż prowadzący podejdzie i nakarmi aplikację pytaniami.
Pytania miałem przemyślnie ukryte na dyskietce (pamięta ktoś jeszcze takie zwierzę?) w kieszeni marynarki, więc wykraść ją stamtąd było niemożliwością. Pytań było około trzech setek, z czego programik losował może ze dwadzieścia - wystarczająco dużo, żeby zahaczyć o każdy przerabiany w semestrze temat, wystarczająco mało, żeby wyrobić się w czasie, o ile się cokolwiek wiedziało.
Kolejność pytań - losowa, wszystkie pytania były jednokrotnego wyboru, z maksymalnie czterema odpowiedziami. Kolejność odpowiedzi była również przypadkowa, a co gorsza, wiele pytań brzmiało bardzo podobnie (wystarczyło wrzucić w treść pytania jakąś niewinną negację albo zamienić plus na minus), o czym informowałem studentów przed rozpoczęciem zaliczenia, a co skutecznie zniechęcało do ściągania od sąsiada.
Po 35 minutach program wyświetlał informację o uzyskanym wyniku oraz wyliczonej na podstawie tego wyniku ocenie. Tym samym miałem dziesięć minut na wpisanie ocen do indeksów. Voila!
Na szczęście można u mnie było uzyskać dodatkowe punkty za frekwencję, tak więc ilość dwój była naprawdę znikoma, a poprawiać można było do skutku. Tak więc nikt z tamtych studentów mnie teraz nie pamięta, ponieważ zapamiętuje się tylko tych naprawdę groźnych skurczybyków, którzy bez zmrużenia oka wysyłali trzy czwarte rocznika na poprawkę.
Ech, młodość 🙂
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.