Jeżeli ktoś zagląda na mój blog częściej niż raz na rok, być może kojarzy stosunkowo niedawny wpis o żeberkach w miodzie. Tam było tak bardziej humorystycznie, no ale tak to już niestety jest kiedy się wpuści do kuchni kogoś, kto ma problem z nieprzypaleniem wody na herbatę.
Btw, wiecie jak się nazywa samica herbaty? Fraubata. Wiem, wiem, było już, ale zawsze mnie to śmieszy.
No więc właśnie. Ostatnio zamiast przyrządzić żeberka z miodem, przyrządziłem żeberka z miodem i topioną folią. A ponieważ własność odżywcza folii (również topionej) jest w przybliżeniu równa tej, o której wspominam w pierwszym wpisie, trzeba było całość wywalić do śmieci. Z bólem w sercu (a konkretnie w nosie), bo zapachy były iście pięciogwiazdkowe.
Jednakowoż moje eksperymenty nie poszły na marne. Nie dalej bowiem jak wczoraj moja sympatyczna Żonka stwierdziła: robimy żeberka!
Tym razem poszło nieco lepiej. Przepisu nie będę przytaczał, bo nie lubię się powtarzać. A przepisu nie będę przytaczał, bo nie lubię się powtarzać.
Efekt: wielka micha pełna żeberek w przepysznym sosie. Powinna starczyć na dobre dwa dni!
Z tym, że niekoniecznie. Sam wrąbałem sześć, Żonka drugie sześć, Młoda - osiem (gdzie ona to mieści? toż to chudzinka taka) i można było już tylko miskę chlebem wyczyścić z sosiku.
Aż strach pomyśleć jakie smaczne by wyszyły, gdyby zamiast godziny zostawić je zamarynowane na całą dobę, jak każe przepis.
Tak więc od wczoraj do naszego kuchennego repertuaru trafiają żeberka w miodzie. Robi się je prosto i w miarę szybko, a i gości nie wstyd poczęstować.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.