Czyli po naszemu: myślę, więc jezdem. Przytrafił mi się nieudowadnialny cud świadomości. Z setek miliardów żywych stworzeń na Ziemi załapałem się do Homo Sapiens, i to w dodatku jestem tym jednym, jedynym egzemplarzem, który widzi swoje "Ja" po mojej stronie. Jest to, w sumie, dość dziwne jak się nad tym dobrze zastanowić.
Mam ostatnio ambiwalentne odczucia co do tego całego blogowania. Z jednej strony, z konsumenta treści przekształciłem się w hybrydę - owszem, nadal konsumuję (w szczególności: Joe Monster, Nowy Pompon, parę technicznych subskrypcji RSS plus mnóstwo książek), ale również produkuję. Oczywiście na tle twórców przez wielkie Tfu wypadam raczej blado, ale - jak mawiają słuchacze i słuchawki jednego dużego polskiego radia - lepszy rydz niż pół rydza. Z drugiej jednak strony problem polega na tym, że z każdym następnym wpisem ogarnia mnie lekki niepokój - nie dość, że kończą mi się tematy (ileż można pisać o swoim dzieciństwie albo o szukaniu pracy, nudne to i wieje prehistorią) to jeszcze zaczyna mi brakować świeżości spojrzenia na otaczającą mnie rzeczywistość - a bez tej świeżości trudno o pisanie w sposób ciekawy.
I w ten oto sposób, pseudorozważając, dotarliśmy aż tutaj, do końca wpisu. Kolejny zatykacz w ramach "jednego posta dziennie".
Niedobrze.
Dlatego warto się czasem wybrać na Wicklow Way. Kolejne odcinki w ten weekend 😉
A pisać możesz o dzieciństwie czy czymkolwiek. W przypadku takiego blogowania forma jest ważniejsza niż treść, tak mi się wydaje.
P.S. Bezchmurnie i bezwietrznie… Jadę nad morze. Wyrazy współczucia dla ludzi pracujących.
Pamietasz, jak spadles ze schodow albo z roweru, albo jak szuraliscie meblami? Takie rzeczy na pewno przytrafiaja Ci sie codziennie xpilu 🙂
Przepraszam wszystkich "uczestnikow" bloga, ale nie moge sie przestac smiac ze "slepego kadlubka z laryngofonem". :))))
Ps. Pracowalam 13 godz. Morza ani slonca nie widzialam.