Czasem jest tak, że chciałoby się coś napisać, ale w głowie panuje kompletna pustka. Wszystkie tematy pochowały się po kątach, pod kanapą, za szafkami lub gdzieś w ciepłych krajach. Myśl o pisaniu o pogodzie zniechęca, zresztą nie ma akurat tornada, trzęsienia ziemi ani huraganu, więc o czym tu pisać? Że siąpi? No właśnie, nie siąpi. Pogoda jest nijaka, więc szukamy dalej...
Coś ze wspomnień? Nie, Czytelników nie obchodzą prywatne wspomnienia autora bloga, chyba że się je oprawi w ładną ramkę narracji, podmaluje farbkami wykrzykników i dramatycznych trzykropków, ewentualnie obróci w dobry żart lub ponurą tragifarsę. A do tego potrzeba weny. Back to square one.
Skoro nie wspomnienia, to może jakieś mini-opowiadanko? Tyle się dzieje dookoła, wystarczy tego brodatego bezdomnego wyposażyć w jakąś przenośną maszynę czasu czy inny transmutator - i już mamy zaczątek interesującej fabuły. Tylko co dalej? Będzie sobie śmierdział nieogolony w innym czasie? Hm.
To może jakaś Pchełka? Za kolejny wpis o liczbach pierwszych zostanę zapewne obrzucany zgniłymi jajkami, a innych pomysłów chwilowo brak.
Może w takim razie o pączkach? Nie, cały Internet o nich dziś wrzeszczy, nie przekrzyczę tego, a zresztą po co?
Muzyka?
Hm.
Szybki rzut oka na listę ostatnio słuchanych kawałków w Spotify?
Hmmm. Na bezrybiu...
- "Hit The Road Jack" w wykonaniu Casey Abrams i Haley Reinhart. Utwór, oklepany do bólu, dzięki tym wykonawcom po raz kolejny nabiera rumieńców. Interesujące, bardzo wyraziste akcenty oraz doskonale uwypuklony dialog sprawiają, że słucham tego o wiele chętniej, niż oryginału. Polecam.
- "On the Sunny Side of the Street", Roberta Gambarini. Roberta kojarzy mi się trochę z angielskojęzyczną wersją Uli Dudziak. Bardzo dużo didli-gigli-tirli-tirli-ram-pam-łabada-szu-fąfą-bęc, czyli coś, co Tygryski lubią. Ładny, czysty wokal, sympatyczne tło instrumentalne. Super kawałek.
- "Slide it in", Jack Broadbent. Facet doprowadził sztukę grania slide-em (taki metalowy cylinder nasuwany na mały palec prawej ręki gitarzysty) może nie na Mount Everest, ale na pewno w okolice ośmiotysięczników. Utwór trwa ponad 16 minut i potrafię go słuchać w pętli przez pół dnia. Niesamowita sprawa.
- "Misirlou", Ara Malikian w towarzystwie La Orquestra en el Tejado. Znany wszystkim miłośnikom Quentina Tarantino szybki i dynamiczny utwór instrumentalny, zagrany tutaj na skrzypcach. Też szybko i dynamicznie. Tak znajomy, a jednocześnie tak inny.
Jak długo jednak można przeglądać tego nieszczęsnego Spotify? ("spotifaja"?) Wszystko ma swoje granice, nawet Kosmos, chociaż te akurat wyznacza powierzchnia stożka czasu zakotwiczonego swym czterowymiarowym wierzchołkiem w Wielkim Wydarzeniu kilkadziesiąt miliardów lat temu. Czy z tworzącej się wtedy w grawitacyjnym piekle neutrinowej zupy Baba Jaga byłaby w stanie wywróżyć gwiazdy, planety, cieśninę Beringa oraz zacisk trzy-ósme? Prawdopodobnie, gdyby tylko użyła właściwej Kabały.
Czytelnika oczekującego na puentę muszę srodze rozczarować. Zakończenie tego wpisu nastąpi całkiem podobnie do jego rozpoczęcia. Czyli nijak.
O, mniej więcej w tym miejscu.
Jeszcze tylko kilka kropek.
...
Tak czasem bywa, że weny brak.
A skoro wszędzie o pączkach, to napiszjakie są w Irlandii pączki – takie „donaty” z dziurką czy takie bardziej przypominające polskie. Wyglądem.
Standardowy irlandzki pączek to taki torusoidalny („z dziurką”). Tradycji Tłustego Czwartku tutaj nie ma, aczkolwiek oczywiście od czasu, kiedy zaczęliśmy masowo emigrować do Irlandii, tubylcy zaczęli już tę tradycję kojarzyć (i nie mają nic przeciwko wrzuceniu pączka czy pięciu raz na rok). Polskich piekarni jest mnóstwo, więc bez problemu można kupić pączki przez cały rok, w większości sklepów spożywczych.
Zamiast pączków, lokalni mają coś, co się nazywa Pancake Tuesday i wypada zazwyczaj ciut później od naszego Tłustego Czwartku (jakoś tak przed środą popielcową, cokolwiek by to nie znaczyło – właśnie zajrzałem do Wikipedii). Zamiast pączków wpierdzielają wtedy hurtowe ilości naleśników, które tutaj bardziej przypominają nasze racuchy, niż rasowe naleśniki.
tłusty czwartek na studiach: okazja do wypicia z kolegami bo ostatki
łikend przed Środą Popielcową: okazja do wypicia bo ostatki
wtorek przed Środą popielcową: okazja do wypicia bo to już faktycznie ostatki
A TKS-y, czyli Tydzień Kultury Studenckiej (jak na naszej Polibudzie mówiło się na Juwenalia), to tak naprawdę Tydzień Konsumpcji Spirytusu…