Przypuszczam, że każdy Tfurca (a jako bloger śmiem się zaliczać do tego grona - póki co cały czas przez wielkie Tfu, gdzie mi tam do Wielkich) miewa takie chwile, że bardzo by chciał Tforzyć, ale nie bardzo wie co. Znaczy się, jest chęć, ale nie ma pomysłu. W takich chwilach trzeba albo opanować chęć (i poczekać na pomysł, co może zająć pięć minut albo pięć lat), albo znaleźć pomysł zastępczy. Ja dziś wybrałem bramkę numer dwa i z braku laku zapodaję temat zastępczy, czyli technologie usypiania jednorocznego bobasa.
Po pierwsze primo ktoś mógłby się (słusznie!) ze mną nie zgodzić. Przecież jednoroczny człowiek to już nie taki bobas. No bo tak: chodzić umie, mówić umie (że nie po naszemu? niech się inni martwią), decyzje podejmuje samodzielnie (wyrwać tacie z laptopa lewy Shift czy Prawy? Hmmm, wyrwijmy oba, będzie fajnie) i tak dalej.
Odłóżmy jednak nomenklaturę na bok i przejdźmy do sedna. Takiego obywatela trzeba w którymś tam momencie dnia zaaplikować do łóżeczka i przekonać, że leżenie z zamkniętymi oczkami i czekanie na sen jest o wiele bardziej ekscytujące niż, dajmy na to, dłubanie w nosie czy sprawdzanie wytrzymałości maminej biżuterii.
Tu w sukurs przychodzą różne techniki, o których doświadczeni rodzice już od dawna wiedzą, a niedoświadczeni wiedzieć nie chcą - pewnie właśnie dlatego mam tylko trzech stałych czytelników...
W przypadku naszego brzdąca główną techniką usypiawczą jest zabawa w "znajdź smoczek", polegająca na tym, że rodzic chowa smoczek gdzieś w łóżeczku (pod poduszką, kołderką materacem... no, to w zasadzie wyczerpuje dostępne opcje), a potem pyta z kretyńskim uśmiechem "A gdzie jest smoczek?". Młody, stojący zazwyczaj przy barierce łóżeczka, przełącza się wówczas w tryb Szukajcie a Znajdziecie, w którym to trybie zmuszony jest do przejścia w poziom celem namierzenia rzeczonego smoczka.
Przejście w poziom, oraz następujące po nim przejście w triumfalny pion i pokazanie rodzicowi, że się zgubę znalazło, wymaga zużytkowania energii. Efekt jest taki, że po 20-30 cyklach siły gówniarzowi się kończą i istnieje spora szansa, że po kolejnym ataku na smoczek już nie wstanie. Zmożonego grawitacją należy natychmiast potraktować nieprzemijającym przebojem "A-a-a, kotki dwa", a najlepiej przy tej okazji położyć się na boku, twarzą w stronę łóżeczka, tak, żeby Młody widział, że też zasypiamy.
Jeżeli metoda nie działa, po około 20 minutach należy podjąć próbę naoliwienia Młodego za pomocą butli mleka. Operacja ta zazwyczaj dodaje ofierze nieco sił, w związku z czym może zajść potrzeba zabawy smoczkiem przez kolejnych 5-10 minut, ale na ogół pełen brzuszek przeważa, ciepło rozchodzi się po małym (małym? 12 kilo żywej wagi i rośnie!) ciałku, powieki nagle robię się niezwykle klejące i można przywitać się z podusią.
Oczywiście to wszystko pięknie działa, o ile rodzic dyżurny sam nie jest zbyt śpiący. W przeciwnym razie zdarza się, że role ulegają odwróceniu i pół godziny później nagle otwiera się oczy i widzi Młodego gaworzącego jakąs dzidziową melodyjkę, która nas tak skutecznie uśpiła.
No i proszę. Temat, wydawałoby się, nudny jak obrady Sejmu, a tu całkiem pokaźny wpis wyszedł. Szkoda tylko, że nikt tego nie będzie czytał.
C'est la vie.
Wiara w czytelników powinna wzrastać wprost proporcjonalnie z częstotliwością wpisów… Albo jakoś takoś…
Takie wpisy ogarniam, branżowe jednak przepalaja mi zwoje w mózgu 🙂
Rozumiem, że jeszcze trochę Ci tych zwojów zostało, skoro dajesz radę komentować 😉
nie słyszałem o takiej technice. Może to dlatego, że specjalizuję się w kąpaniu
znalazłem coś takiego:
http://fiftywordstories.com/
Technika mi nieznana ale interesujaca – jak inne sposoby sie nie sprawdza to sprobuje Waszego 🙂
A tak z ciekawosci – ile czasu wieczorem zajmuje uspienie malucha? 😉
Nie ma reguły: czasami pięć minut, czasami półtora godziny. Zazwyczaj około dwudziestu minut.
od 10 minut do nieskończoności 🙂