Paryż. Połowa lat pięćdziesiątych XX wieku. Floyd, z zawodu detektyw a także muzyk jazzowy wraz ze swoim pomocnikiem Custine próbują rozwiązać sprawę tajemniczej śmierci amerykańskiej turystki Susan White, której ciało zostało znalezione na chodniku, po upadku z mieszczącego się kilka pięter wyżej balkonu. Samobójstwo? Wypadek? Morderstwo? Floyd ostatnio cienko przędzie z kasą, więc obiecuje swojemu zleceniodawcy, że przyłoży się do sprawy naprawdę solidnie. Wkrótce okazuje się, że zleceniodawca ów ginie w identyczny sposób - wypada z balkonu tego samego budynku.
Układ Słoneczny. Okolice XXIII wieku. Ziemia została zniszczona wiele lat temu w wyniku wypadku, znanego dziś jako Nanokalipsa. Nanotechnologie wyrwały się spod kontroli. Przetrwały niedobitki znajdujące się akurat poza Ziemią. Wystarczająco dużo, żeby przedłużyć gatunek. Niewystarczająco, żeby stawić czoła Obcym. Dogadujemy się więc z nimi i w zamian za dostęp do sieci podprzestrzennych tuneli dajemy im możliwość badania martwej Ziemi, na powierzchni której wciąż szaleją nanoboty.
Brzmi jak dwie różne książki?
Ha.
"Century Rain" to space-opera w wykonaniu Alastaira Reynoldsa (tak dla odmiany, bo niedawno recenzowałem jego "House of Suns"), która zaskoczy Cię nie raz i nie trzy razy.
W okolicach 30% książki zaczyna się wyjaśniać dlaczego mamy dwa wątki z całkiem wydawałoby się odrębnych historii.
W okolicach 60% wreszcie wiemy o co tak naprawdę chodzi.
W okolicach 80% okazuje się, że jednak nie 🙂
Czyta się na jednym wdechu. Dwójka narratorów, zjawiska kwantowe, wyścigi na pół Galaktyki, naparzanki w kosmosie, jazz, stare płyty winylowe (niektóre podrabiane), nanotechnologie złe i dobre, odrobina polityki, Obcy... Klimat jest naprawdę wspaniały.
Moja prywatna ocena: 10/10. Lepiej się nie da.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.