Od czasu do czasu zdarza mi się, że książka, którą zaczynam czytać, okazuje się na tyle niestrawna, że przerywam czytanie przed końcem.
Zazwyczaj staram się trzymać reguły pięćdziesięciu stron. A więc: jeżeli książka mnie nie porwie przez pierwszych pięćdziesiąt stron, to stwierdzam, że szkoda czasu na resztę.
W przypadku "Długiego Marsa" dotarłem do jednej trzeciej. I dalej nie dam rady.
Książka próbuje rozwijać bardzo fajny pomysł z pierwszej części. A więc istnienie nieskończenie wielkiej ilości równoległych światów, mniej lub bardziej podobnych do naszego, do których można się przemieszczać za pomocą krokera (wynalazek zbudowany z paru scalaków, kabelków i kartofla). Ziemie te zostają stopniowo zasiedlane przez ludzkość. Na większości z nich nie ma inteligentnego życia; na niektórych coś tam się wykluło (niekoniecznie podobnego do ludzi). W jednym ze światów, ponad dwa miliony "kroków" od Ziemi Zero, w naszą planetę walnął meteoryt na tyle wielki, że zniszczył ją kompletnie. Powstała Szczelina ("The Gap), czyli miejsce bez Ziemi. W "Długim Marsie" autorzy eksploatują ten pomysł i tworzą nowy rodzaj astronautyki. Skoro Ziemi w Szczelinie nie ma, nie trzeba ogromnych ilości paliwa, żeby uciec ziemskiej grawitacji i znaleźć się w przestrzeni kosmicznej. A więc o wiele niższe inwestycje na programy kosmiczne. Na tyle niskie, że w kilka lat udaje się zbudować pojazd załogowy, który jest w stanie dolecieć ze Szczeliny na Marsa.
Tyle jeśli chodzi o pomysł ogólny. Natomiast wykonanie... No właśnie. Autorzy rozwijają tutaj tyle różnych wątków, że naprawdę bardzo ciężko się w tym wszystkim połapać. Postaci głównych bohaterów (czyli Sally, Lobsanga i Joshuy) w tym całym zamęcie jakby nikną, rozpływają się. W tle toczy się polityczna intryga. Są rozważania o sensie istnienia, o religiach, o innych Inteligentnych. Wszystko niby zgrabnie i sprawnie opisane, ale... nie porywa. To chyba właściwe słowo.
Może to ja się starzeję i po prostu nie jestem w stanie już objąć umysłem czegoś bardziej skomplikowanego od piłeczki pingpongowej. Nie wiem. Ale wczoraj wieczorem podjąłem heroiczną decyzję odłożenia "Długiego Marsa" na półkę. Pomimo tego, że "Długa Ziemia" była naprawdę świetna. I pomimo tego, że (współ)autorem jest mój ulubiony Pratchett.
Recenzji nie będzie 😉
No i słusznie, bo słabe jest. Potencjał był, ale realizacja mizerna.
Oj. Mam nadzieje, ze nikt tak nad moim grobem nie powie… (powaznie zastanawiam sie nad kremacja)
Kremacja nie wyklucza grobu…