Po prawie pięciu latach prowadzenia bloga nauczyłem się - całkiem znienacka - jednego bardzo popularnego tricku, który jest powszechnie stosowany na rozmaitych portalach informacyjnych...
... czyli p a g i n a c j i
Paginacja polega na tym, że zamiast umieścić całość treści jakiegoś wpisu na jednej stronie, autor z jakiegoś niepojętego powodu postanawia rozsmarować go na kilku stronach, między którymi możemy przełączać się za pomocą linków z numerami stron, umieszczonych w jakimś kompletnie zapomnianym przez cały świat zakątku strony. Szukamy, klikamy...
Szlag mnie trafia gdy mam tak klikać, i klikać i…
Najśmieszniejsze jest, gdy na końcu paginy wołami stoi napisane, że to tylko część tekstu, kliknij w strzałkę by czytać dalej. Coraz częściej się to spotyka. paginacja musi być, żeby wyświetlić te wszystkie reklamy, a z drugiej strony chciałoby się, by ludzie przeczytali całość – a najwyraźniej wychodzi na to, że nie bardzo mają ochotę na klikanie „dalej” albo nie są w stanie znaleźć samodzielnie tych strzałek.
Zgadza się. Moim zdaniem idea paginacji pojedynczego postu – z wyjątkiem bardzo niewielu wyjątków – jest kompletnie poroniona i ma tylko jeden cel: zaserwować sfrustrowanemu czytelnikowi więcej reklam. Dlatego nie zamierzam tego ustrojstwa tu używać, chyba, że faktycznie w jakimś jednym na tysiąc przypadku uznam, że warto.
Nie umiem sobie wyobrazic jednego sensownego wyjatku.
Na szczescie dla mojego zdrowia psychicznego dla glupawych slajdow na stronach Agory jest swietny Eliminator Slajdow.
Kiedy natykam sie w necie na tego typu teksty (po dwa zdania na każdej z 9 stron) natychmiast klikam na znaczek: x.
U Ciebie przeczytałam z grzeczności RAZ. Uprzejmie proszę sobie tak nie pogrywać. Jednorazowa demontracja wystarczyła i już wiemy, że potrafisz! Brawo!
Zupełnie zapomniałem się przywitać w poprzednim, pierwszym komentarzu co niniejszym czynię i przepraszam: dzień dobry.
Co do paginacji i reklam to sposób jest złożony:
– instalacja adblokera (jakiegoś dodatku, który usuwa reklamy) do przeglądarki,
– instalacja Eliminatora Slajdów:
Pozdrawiam
Twój komentarz trafił do kolejki spamu i byłbym go skasował, ale akurat z głupia frant zachciało mi się tę kolejkę przejrzeć 😉
Co zaś do Eliminatora Slajdów i innych tego typu wynalazków, to one są fajne i dobre, ale większości przeciętnych zjadaczy bitów nie będzie się chciało sięgać po takie cuda. Sieć powinna być Dostępna, Przyjazna i ogólnie Fajna z marszu, bez żadnego tuningowania.
(A jednorożce powinny pierdzieć tęczami)
Sieć jest taka jaką chcą ją widzieć reklamodawcy.
Sieć jest taka jaką chce ją widzieć większość użyszkodników.
Większości nie chce się instalować tych wszystkich dodatków. Mnie osobiście wkurza ilość śmiecia jaki niepotrzebnie smyra mi neurony. Okna na pół strony. Oczoj%^&*e reklamy wbijające uporczywie w głowę wyższość świąt wielkanocy nad świętami bożegonarodzenia.
Chętnie zapłacę za święty spokój i bezreklamowe otwieranie stron www.
Problemy pierwszego świata… Opera zbliża się pomału do mego ideału, ale to nisza. Szkoda.
Innymi słowy zapłacisz tak czy siak: albo własnym czasem i nerwami, oglądając reklamy, albo pieniędzmi za ich blokowanie.
Na szczęście AdBlock w swojej domyślnej konfiguracji jest wystarczająco dobry dla większości użyszkodników, a po odrobinie tuningu jest w zasadzie perfekcyjny. Nie licząc oczywiście ogromnego zapotrzebowania na pamięć, ale pamięć jest dziś tania…
Są alternatywy do AdBlocka (ponoć) mniej pamięciożerne, ale tu chodzi o coś ważniejszego.
Rachunek ekonomiczny musi się zgadzać. WłaścicielDomeny musi zarobić, Dziennikarz musi zarobić, Muzyk musi zarobić, Reżyser, Aktor, nawet Człowiek-Od-Parzenia-Kawy-Na-Planie-Filmowym też.
Długi ogon multimediów, informacji, wiedzy; ogólnie mówiąc danych, które dawno przekroczyły możliwość wchłonięcia przez statystycznego Kowalskiego, nawet jeżeliby mu zapewnić bezpłatny wikt i opierunek do końca życia.
Zamiast problemów biedy, oprócz problemów dostatku pojawiają się osobliwości dotyczące nadmiaru.
1. Czy mam płacić za dostęp do filmu, którego kinowa projekcja w Polsce będzie za 2 tygodnie a torrent ssie się łatwo lekko i przyjemnie?
Moim zdaniem powinienem, ale ludzkość ma to w… dużym poważaniu.
2. Jak mam zapłacić (z wdzięczności) anonimowemu autorowi notatki internetowej, dzięki której wygrałem 1000 złotych? Znalazłem sens życia? Odkryłem wynalazek (lub wynalazłem odkrycie)?
3. Czy powinienem płacić autorowi muzyki, która popularna była 25 lat temu a dziś zarasta kurzem magnetycznym na jakiś macierzach dyskowych?
Prawa własności intelektualnej to sprawy często delikatnej materii. Moim zdaniem obecna w polskim prawie asymetria polegająca na tym, że płaci karę ten kto nielegalnie udostępnia filmy, muzykę, utwory literackie a nie ten kto pobiera jest słuszna. Natomiast pora zastanowić się co z autorem/właścicielem. Czy może on liczyć na odpłatę za nielegalnie przetwarzanie/korzystanie swoich dzieł.
O!?
Ach, prawa autorskie, puszka Pandory warta epigramatu.
Nie mam zbyt wykrystalizowanego zdania na ten temat. Z jednej strony jestem zwolennikiem „wolności” rozumianej jako wolność przepływu informacji, a więc nieograniczone udostępnianie / upublicznianie wytworów artystów (i nie tylko), z drugiej zaś doskonale rozumiem, że artysta też musi coś włożyć do garnka. Sam mam znajomego pisarza, któremu sprzedaż jednej z książek spadła do zera (dosłownie!) zaraz po tym, jak wyszła wersja elektroniczna (mobi/epub). Chomik niby reaguje na emaile o nielegalnym rozpowszechnianiu kopii, ale robi to z takim opóźnieniem, że w międzyczasie piraci zdążą pozakładać trzy nowe konta, zresztą nie jednym Chomikiem piraci żyją, więc z tej strony artysta przegrywa sromotnie.
Osobny temat to ceny. Pamiętam swoją pierwszą wycieczkę (lata osiemdziesiąte) do przebrzydłego kapitalistycznego kraju, czyli RFN-u. I pamiętam, jak poprosiłem tameczną kuzynkę, żeby mi przegrała album Technotronics ze swojej kasety na moją, a ona mi na to ze świętym (i szczerym) oburzeniem wyskoczyła, że to jest przecież praca artysty, za którą ona zapłaciła w sklepie, i żebym sobie też kupił swoją kopię zamiast kraść. Wtedy byłem zdumiony a dzisiaj tak sobie myślę, że gdyby wszyscy mieli takie podejście, możnaby ceny „wyrobów” artystycznych opuścić o rząd wielkości bez straty (a nawet z zyskiem) dla branży. Niestety, to marzenia ściętej głowy, nadal zdarza się, że film, którego premiera kinowa jest za tydzień, można już ściągnąć w ramach torrentowej promocji („ściągnij jeden film gratis, dostaniesz drugi za darmo”).
Ja osobiście flagę piracką zdjąłem z masztu ponad 10 lat temu i nie żałuję. Mam spokój ducha. Ale żeby to jakoś globalnie rozwiązać… chyba nie da się.
Globalnie się da się rozwiązać. Ależ owszem. Jedynie problem z ustaleniem kto i ile ma płacić. Oraz za co. No wiec – gdy rzecz cała odnosi się do pieniędzy to nie wiadomo – kto i ile ma płacić, oraz za co i ile. Ale globalnie to się da rozwiązać 😉
Nie jestem piratem (w sensie łamania prawa kraju w którym mieszkam). Natomiast chętnie „konsumuję” wszelkiego rodzaju „wycieki”. Sumienie mam czyste – płace podatki a nawet parapodatki (dla firm nie państwa) związane z dostępem do danych.
I nie tylko o pieniądze tu chodzi a głównie o dostępność. Jak zauważyłeś pewnie serwisy typu Spotifaj uświadomiły nam, że są lepsi i gorsi w systemie. Podłączeni do grubych rur z infostradą medialną oraz mieszkańcy prowincji informatycznych. Jako zwolennik równości w dostępie do danych będę śmiało ssał co dają i płacił.