Jako że chronos non penis, non erectus
, czyli po naszemu czas nie ch*j, nie staje
i maszynka się pomalutku, ale nieubłaganie psuje, od kilku lat regularnie zażywam pastylki na porost włosów, a nie, to nie ta bajka na nadciśnienie, a raczej przeciwko nadciśnieniu. Pastylki owe dostępne są wyłącznie na receptę, która jest ważna przez pół roku. Żeby przedłużyć, muszę odwiedzić swojego lokalnego врача, czyli łapiducha, za co ów inkasuje Jerzych sześćdziesiąt. Warto również nadmienić, że po pandemii lekarz się rozochocił i teraz wystarczy doń zadzwonić, powiedzieć do której apteki ma wysłać receptę - i już nazajutrz można piguły z owej apteki odebrać. Niestety telefon taki kosztuje tyle samo co pełna wizyta, czyli €60. Wydać raz na pół roku €60 to wprawdzie nie tragedia, no ale mieć €60 a nie mieć €60 to już razem €120, a za tyle to już można kupić całkiem dużą bułkę.
Ostatnimi czasy jednak przebąkuje się coś o zwiększeniu uprawnień farmaceutom, bo kolejki do lekarzy są teraz takie, że jak człowiek nie zaplanuje sobie choroby na kilka tygodni naprzód, to się będzie musiał leczyć ziółkami we własnym zakresie.
Trochę w te wieści nie wierzyłem, ale jakiś czas temu przytrafiło mi się, że potrzebowałem wychachmęcić dla jednego z moich dziecków skierowanie do specjalisty. Wystawienie takiego skierowania trwa około pięciu minut, jednak na wolny termin trzeba było czekać trzy tygodnie. Załatwiłem sprawę po gordyjsku, czyli polazłem do przychodni prywatnej, gdzie бумагу otrzymałem od ręki i za kwotę sześciokrotnie niższą niż w państwówce. Teraz już wierzę.
No więc żeby odetkać system, lokalni pigularze mają teraz mieć bardziejsze uprawnienia i móc wystawiać recepty (zwłaszcza na schorzenia przewlekłe) samobieżnie, tj. bez udziału lekarza. Nic jeszcze nie jest uprawomocnione ani oficjalnie ogłoszone przez miłościwie nam rządzacych rządzicieli rządowych, ale jakieś kroki już podjęto. Na ten przykład na stronie kliniki, w której pracuje nasz lekarz pierwszego kontaktu niedawno pokazała się opcja "repeat prescriptions", kliknięcie której daje nam możliwość zarejestrowania się jako przewlekle obolały. Wpisujemy tam dane nasze, naszego lekarza oraz preferowanej apteki, płacimy €20 raz na pół roku i od tej pory nie musimy w ogóle się kontaktować z lekarzem, ponieważ nasze piguły będą już czekać w rzeczonej aptece.
Zalety?
- Uproszczenie procesu od strony pacjenta
- Odciążenie lekarzy
- Możliwość optymalnego planowania zamówień leków przez apteki (ponoć teraz w EU idzie kryzys farmaceutyczny, nie wiem ile w tym prawdy)
- Dużo taniej
Wady? Nie widzę. Może poza tym, że wśród sześciu procent irlandzkiego społeczeństwa, które nie ma dostępu do Internetu, też znajdują się przewlekle chorzy i dla nich proces ten będzie niedostępny / utrudniony. Jak mówią lokalni, you can't make everyone happy.
W Polsce sytuacja z receptami też jest wesoła. Też mamy dorobek pandemiczny, ale wystawianie recept zdalnie działało chyba już wcześniej. Znaczy dostajesz kod (może być SMSem), który wraz z dodatkowymi danymi (imię i nazwisko? PESEL? nie pamiętam) uprawnia do kupna określonego leku w dowolnej aptece.
W ramach dorobku pandemicznego, nowoczesności i uświatowienia powstały kliniki leczące zaburzenia psychologiczne marihuaną. Medyczną. Teleporada -> opłata -> recepta na zioło, które kupuje się legalnie w aptece i używa równie legalnie. Zorientowani twierdzą, że co prawda drożej, niż „ulica”, ale sprawdzony towar i pełen legal. Czy w praktyce jest to nadużywane do celów rekreacyjnych? Nie wiem, ale się domyślam.
No i teraz w Matriksie coś zmieniają. Co i rusz słychać doniesienia od lekarzy, że nie mogą na niektóre leki wystawiać recept. Obrywa i medyczna marihuana, i inne środki przeciwbólowe stosowane w onkologii, i tabletki „dzień po”.
Z tą dowolną apteką to jest wygodne. Niby, wiadomo, człowiek mieszka gdzie mieszka i w 99% przypadków chodzi do tej samej apteki, ale czasem jednak przydałoby się mieć te recepty gdzieś w chmurze czy w SMS-ie jak przyciśnie. Jakieś dwa czy trzy lata temu przytrafiło mi się, że przegapiłem termin odnowienia recepty na piguły, zorientowałem się dopiero późnym wieczorem (i to oczywiście w piątek) więc udałem się do jedynej apteki w okolicy, która jest czynna do późna. Wyjaśniłem, że potrzebuję takiego a takiego leku, ale że recepta w innej aptece i co ja mam teraz zrobić. Udało mi się wtedy dostać dawkę „awaryjną” (na trzy dni), ale musiałem najpierw udowodnić aptekarzowi, że faktycznie te leki biorę. Najlepiej jakbym miał zdjęcie recepty (oczywiście nie miałem) albo chociaż jakiś dowód na to, że była ona w ogóle wystawiona. Szczęściem miałem w archiwach e-mail starą wiadomość, jeszcze od poprzedniego lekarza, z którym konwersowałem właśnie na temat tego leku – i to wystarczyło.
@rozie, akurat sms to chyba ta uboższa wersja, bo więcej opcji masz na IKZ (pacjent.gov.pl) gdzie można całą historię recept (coś czego potrzebował @xpil), ale też chyba widać, które zostały już wykorzystane, a które są jeszcze do realizacji.
Jeżeli związkom zawodowym lekarzy odpowiada(ła) sytuacja, w której pan doktor inkasuje 60 jednostek walutowych za odebranie telefonu i kliknięcie przycisku receptowego, to może należałoby tychże lekarzy zastąpić czatgiepetem? Karygodne — ale znane mi również z Norwegii.
No to doklikam coś z niemieckiego podwórka. Przewlekle chorzy ( w tym ja bom Hashimotka i nieco nadciśnieniówka) dostają lek raz na trzy miesiące no i od razu się całość wykupuje. O E-recepcie to tylko słychać, ale jakoś się biedactwo nie może zmaterializować, bo w tym kraju notorycznie brakuje ludzi do pracy, jako że coraz więcej jest emerytów lub takich co się do pracy jakiejkolwiek nie nadają. Nie znana jest tu opcja, że gdy pracownik działu idzie na urlop, to zastępuje go ktoś na tym stanowisku- nie ma mowy- praca i interesanci czekają spokojnie lub klnąc na powrót człowieka z urlopu ewentualnie ze zwolnienia lekarskiego. I ponoć brak pracowników jest we wszystkich branżach. Miłego!
U nas też się powoli robi chudo z pogłowiem lekarzy. Nie przyciąga ich nawet całkiem wysoka w porównaniu z resztą społeczeństwa pensja. GP (czyli General Practitioner) zasadniczo nie zaczyna od mniej niż €90,000 rocznie, a średnia w branży to obecnie okolice €120,000 – w sumie całkiem konkretna kasa, zwłaszcza jeżeli mieszka się poza metropolią. Oczywiście wiadomo, żeby złapać tę fuchę nie wystarczą same studia, trzeba potem zrobić cztery lata praktyki i czort wie co tam jeszcze. W każdym razie jest jak jest – lekarzy ubywa, a rząd rozdziela na lewo i prawo karty MC (Medical Card) ludziom o niskich / zerowych dochodach, przez co taki delikwent nie dość, że ma usługę za darmo, to jeszcze nie musi się dwa razy zastanawiać czy iść z tym katarem do lekarza czy nie iść, bo i tak nie ma nic innego do roboty. Stąd też – przypuszczam – biorą się te wielotygodniowe kolejki. Pomysł z odciążeniem lekarzy i przerzuceniem części roboty na farmaceutów wydaje się w miarę sensowny, acz jeżeli rozdawnictwo rządu będzie się dalej pogłębiać, to rozwiązanie pewnie będzie skuteczne tylko na krótką metę.
Co zaś do zastępstw to nie wiem jak jest w innych rejonach kraju, ale u nas jakiś GP jest zawsze na podorędziu, nawet jeżeli „nasz” tj. imiennie przypisany do danej rodziny lekarz jest na urlopie. Tylko co z tego, skoro i tak trzeba czekać tygodniami i tak. Póki co, odpukać, za bardzo nie chorujemy, ale jednak czas leci i prędzej czy później zaczną się maratony.