O naszej polskiej ambasadzie w Dublinie zapewne dałoby się napisać mnóstwo pozytywów. Niestety, w moim przypadku pisząc pozytywy na ich temat skłamałbym srodze. Albo trafiłem w jakieś zawirowania czasoprzestrzenne (czyli, słowami Pratchetta, doznałem niezwykłego splątania osnowy rzeczywistości), albo też Pierwsze Prawo Murphy'ego upodobało sobie moją osobę - w każdym razie, każda moja wizyta w tym przybytku obfitowała w perypetie, na podstawie których dałoby sie pewnie nakręcić niezłą komedię.
Zacznijmy z grubej rury: upatrzyli sobie pewnego razu moją córkę na materiał eksperymentalny i zaczęli majstrować przy jej płci. Ale po kolei.
Jak się dziecko urodzi, potrzebuje paszportu. Tak przepis mówi i koniec. Jak się rodzi tubylec, dostaje paszport z automatu. Obcokrajowiec musi iść do ambasady, tam złożyć odpowiedni papiórek i za parę dni / tygodni (zależy od długości kolejki) przyjść po paszport.
W naszym przypadku sprawa była o tyle kłopotliwa, że mieszkaliśmy wówczas prawie 300 kilometrów od Dublina i wszelkie biurokratyczne sprawy staraliśmy się załatwiać zdalnie. Niestety, paszportu się zdalnie nie da. Złożyliśmy więc (osobiście) papiórki, po drodze zresztą okazało się, że nie zostaliśmy poinformowani o tym, że żeby mieć paszport trzeba najpierw mieć PESEL (mam do dziś tamten email od Konsula, nic w nim nie ma o PESEL-u), tak więc PESEL również wyrabialiśmy w ambasadzie a można było w Polsce (tam jest ciut taniej i ciut szybciej) - tak czy siak, przyjeżdżamy w końcu odebrać paszport. Z potwierdzeniem zapłaty stoję w kolejce (akurat było sporo ludzi, dwa okienka, do każdego ogonek), odbieram paszport, pani prosi o sprawdzenie czy wszystko się zgadza. No i okazało się, że w zasadzie wszystko było ok gdyby nie jeden drobny szczegół: płeć. Zamiast F ktoś się pomylił i wstawił M. Noż... Zagaduję do pani, czy M to jest od "Madamme" czy może nastąpiła jakaś pomyłka... Pani mi ten paszport zabrała i powiedziała, że pomyłka, i że na pojutrze będzie do odebrania poprawiony.
Ja jej na to, że nie po to jadę 600 kilometrów w obie strony, załatwiam sobie wolne z pracy itd, żeby musieć znów dyrdać przez całą wyspę drugi raz w ciągu tygodnia tylko dlatego, że jakiś baran pomylił się o jedną literkę. Jestem umówiony na odebranie paszportu DZISIAJ i nie wyjdę dopóki go nie dostanę.
No i dostałem - w ciągu niecałej godziny. Świeżutki, pachnący, bez błędów.
Innym znów razem, wypełniając (bodajże) wniosek o wydanie numeru PESEL dla dziecka, przyuważyłem błąd gramatyczny w jednym ze zdań. Nie pamiętam już w tej chwili co to konkretnie było, zdaje się że użyta była forma imiesłowu przysłówkowego współczesnego zamiast imiesłowu przymiotnikowego teraźniejszego czynnego. No ale co, formularz to formularz, wypełnić trzeba. Wypełniłem, poprawiłem złą końcówkę imiesłowu na poprawną, oddaję pani w okienku. I pokazuję palcem:
— Tu, zły imiesłów jest
— Co, źle pan wypełnił coś? To ja panu dam drugi, czysty formularz i pan poprawi
— No właśnie ja tu już poprawiłem, skreśliłem co trzeba i jest dobrze
— Ale nie może być skreśleń, musi pan od nowa, na czystym formularzu
— Ja rozumiem, ale w formularzu błąd jest.
— Jak to błąd?
— No mówię przecież, nie ten imiesłów. O, tutaj.
— Panie, mów pan do mnie po polsku. O co chodzi?
— O tutaj, widzi pani? Powinno być "przebywając" a jest "przebywający".
{tu pani wczytała się w formularz uważnie...}
— No właściwie to ma pan rację, błąd jest. To jest imiesłów, mówi pan?
— Tak. Jest przysłówkowy współczesny a powinien być przymiotnikowy teraźniejszy czynny.
Pani spojrzała na mnie jakbym właśnie przeszedł na jidish, pokiwała głową, uśmiechnęła się, przyjęła formularz, podziękowała i z wyraźną ulgą zawołała do okienka następnego kolejkowicza.
Innym znów razem poszło o zdjęcie. Wszelkie FAQ na stronie ambasady opisują szczegółowo jakie zdjęcie paszportowe być powinno oraz jakie zdjęcie paszportowe być nie powinno. Ma być ucho, nie ma być uśmiechu, tło ma być białe, twarz ma zajmować co najmniej tyle-to-a-tyle procent powierzchni zdjęcia i takie tam. Wszystko fajnie, poszedłem więc do pobliskiego fotografa (w aptece koło domu, większość aptek dorabia sobie tutaj - nie wiem czemu - robieniem zdjęć), pani powiedziała, że do paszportu jak najbardziej, nawet spytała o narodowość bo różne ambasady mają różne przepisy (ciekawe czy tego uczą na studiach farmakologicznych), generalnie pełen profesjonalizm. Pstryk, pstryk raz drugi i trzeci, wybieramy najlepsze ujęcie (a to małe dziecko jest więc trochę trzeba było popróbować, a to buzia niedomknięta, a to oczko mrugnęło akurat, wiadomo), drukujemy, tniemy na sześć sztuk, płacimy, gotowe.
Idziemy do okienka w ambasadzie, dajemy zdjęcie.
— Proszę bardzo, tu wszystko jest wypełnione, a tu zdjęcie jest.
— Za ciemne
— Hę?
— Zdjęcie. Za ciemne jest. Białe tło ma być.
— No a jakie tu jest, przecież białe.
— Ciemnobiałe jest, a musi być jasnobiałe. Nie nadaje się.
{zdusiłem kilka wynalezionych naprędce nowych przekleństw}
— No ale to się przecież cyfrowo obrabia przed wydrukiem, da się podciągnąć tonalnie, biały to biały...
— Nie nadaje się.
— To co teraz?
— A, mamy tu obok fotografa. On zrobi jak trzeba.
No i zrobił jak trzeba, skasował jak trzeba i załatwione. Szkoda, że nigdzie oficjalnie nie było napisane o tej bieli...
Kolejny przykład jak genialni ludzie pracują w ambasadzie: na dwa miesiące przed upływem ważności paszportu naszej córki pojechaliśmy do ambasady złożyć papiery o nowy paszport. Pokazuję pani w okienku aktualny paszport (ten, co się kończy), pani daje nam do wypełnienia papierki o nowy, wszystko fajnie super, na koniec pani odbiera od nas papierki, dziurkuje stary paszport i zaprasza za dwa tygodnie po odbiór nowego.
Tym razem coś nas tknęło dopiero jak już wyjeżdżaliśmy z Dublina. Przecież ten paszport był jeszcze aktualny a ona go przedziurkowała... No nic, dzwonię do ambasady (a chwilę to zajmuje, kto próbował ten wie):
— Halo, ja w sprawie paszportu dla córki - dlaczego mi go pani dziś przedziurkowała?
— Bo nieważny już jest
— Jak to nieważny? Ważny jeszcze dwa miesiące.
— Taaaak? A to wie pan co, koleżanka się musiała pomylić.
— Super.... a jak będę potrzebował pilnie paszportu to co wtedy?
— Wtedy proszę przyjechać i wydamy od ręki.
— Super. Czyli jak dostanę w piątek wieczorem telefon, że pogrzeb w niedzielę, to mam przyjechać w piątek w nocy czy w sobotę rano?
— No wie pan...
Jak bym się uwziął, mógłbym z tego pewnie jakąś kasę wyciągnąć. W końcu zniszczono mojemu dziecku ważny paszport i nie wydano nowego. Ale odpuściłem sobie. Nikt nie umarł, paszport był niepotrzebny. Ale niech ich dunder...
Tym razem bez kawału. Opisana powyżej instytucja jest już wystarczająco zabawna sama w sobie 🙂
Bociuś, rozumiem wytknąć błąd w formularzu, ale od razu panią od złych i na dodatek imiesłowów wyzywać? A jakby to jakieś dziecko usłyszało ?
hahaha:)
nie wiem dlaczego, ale wydawalo mi sie, ze ty taki bardziej nieklotliwy jestes:)
jakze srodze sie mylilam…