Dziś krótkie wspomnienie jednego może niezbyt interesującego, za to niepowtarzalnego przeżycia z okolic mojej późnej młodości.
Całkiem spory kawałek swojego dzieciństwa przemieszkałem z dziadkami. Dziadek był z zamiłowania szybownikiem, miał nawet uprawnienia instruktorskie i mnóstwo latał - tym samym tematy lotnicze i szybownicze były w domu na porządku dziennym.
Niestety, wbrew temu, czego można by oczekiwać, jako dziecku nigdy nie było mi dane przelecieć się szybowcem. Trochę mi było z tego powodu smutno, ale cóż, żyłem w czasach, kiedy dzieci i ryby faktycznie głosu nie miały, mogłem sobie co najwyżej pozadzierać głowę i pogapić się na szybujące dostojnie Czaple, Bociany czy inne Salamandry.
Udało mi się kilkakrotnie "załapać" (w charakterze pasażera rzecz jasna) na przelot Antkiem holującym szybowce, ale nigdy szybowcem.
Niemniej jednak jak już trochę podrosłem, nabrałem głosu i charakteru, uderzyłem do (emerytowanego już wtedy) dziadka i zagadałem, czy by się nie dało jednak jakimś szybowcem tenteges. Akurat wybierał się z wizytą do starych znajomych na jedno z lotnisk na Pomorzu, więc kułem żelazo póki gorące - i udało się. Ku własnemu niedowierzaniu parę godzin później dopinałem pasy na tylnym siedzeniu Bociana, pilot podczepiał hol, a An-2 powarkiwał z cicha wszystkimi tłokami. A chwilę potem już szybowałem na kilkuset metrach wysokości, podziwiając panoramę i napawając się - ciszą?
A no właśnie, nie do końca. Coś tak zupełnie oczywistego dla szybowników, dla mnie było całkowitym zaskoczeniem. Spodziewałem się bowiem, że pojazd bezsilnikowy, dostojnie unoszący się na prądach powietrznych, będzie cichy. Tymczasem jednak taki szybowiec przesuwa się względem powietrza z całkiem sporą prędkością, a więc efekt akustyczny jest taki, jakby człowiek siedział w namiocie podczas huraganu. Ponadto szybowiec marki Bocian jest konstrukcją drewnianą, a że w powietrzu poddawany jest sporym naprężeniom, całość od czasu do czasu delikatnie trzeszczy, dodając jeszcze trochę hałasu do wszechobecnego świstu.
Oczywiście hałas ten nie jest aż tak głośny jak, dajmy na to, w kukuruźniku, gdzie bez laryngofonu pogadać się po prostu nie da, jednak daleko jest tam do ciszy.
Sam lot był króciutki. Pilot zrobił ze dwa kółka nad lotniskiem i zrobiło się nisko, i trzeba było lądować. Lądowanie szybowcem jest o tyle ciekawe (zwłaszcza dla kogoś, kto nigdy wcześniej w szybowcu nie siedział), że w momencie przyziemienia człowieka dzieli od przesuwającej się pod tyłkiem z prędkością dobrze ponad 100 km/h trawy ledwie kilka centymetrów drewnianej konstrukcji, a nie stal i plastiki siedzeń samolotu pasażerskiego. Można się nieźle wystraszyć 🙂
Bocian w Bocianie ;). Wyższy stopień rekurencji może osiągnąć tylko Twoja Żona z nowym małym Bociusiem w środku
Myślę, że nie był to An-2 tylko PZL-101Gawron lub PZL-104 Wilga. An-2 służył raczej do “wyrzucania” skoczków.
Bardzo możliwe. Acz wydaje mi się, że tamten miał dwa płaty a Gawron i Wilga są jednopłatowe. Ale to dawno było, mogę się mylić.