Blog mi trochę jakby przymarzł, pewnie to przez tę pogodę za oknem. Niby temperatura dodatnia, ale ciągle dmucha, wieje, i do tego jeszcze wiatr. A Liffey dzisiaj sięgała swym wzburzonym nurtem poziomu asfaltu, jeszcze trochę popada i zaleje nam centrum stolicy, jak bonie dydy.
W nowej pracy teraz zamiast zmywać brudne gary, zamiatam liście. A przy takiej wietrznej pogodzie zamiatanie liści jest raczej pracochłonne.
Pisałem tutaj już wiele razy na temat szukania pracy w Irlandii. Po moich ostatnich przygodach mam kolejny (i to całkiem spory) temat w tym temacie, ale go na razie z braku czasu (oraz wrodzonego lenistwa) nie zapodam.
Powiem tylko w wielkim skrócie, że można zęby zjeść na metodach szukania pracy, można mieć tysiące ludzi w sieci kontaktów biznesowych, można robić wszystko wedle arkanów Sztuki, a i tak na koniec się okazuje, że te wszystkie "naukowe" (cudzysłów zamierzony) i systematyczne metody są psu na budę, bo czasem trzeba po prostu mieć trochę szczęścia i wykazać się odrobiną bezczelności (a także nieco większą odrobiną niezdrowego rozsądku).
Tak czy siak, zamieniłem gumowe rękawice na miotłę i sprzątam teraz ku uciesze okolicznej gawiedzi. Miotła jest mi obca i odruchowo próbuję nią zamiatać półmiski zamiast liści. Muszę chyba naprędce zrobić jakiś akcelerowany kurs obsługi trzonka, a także zoptymalizować kąty natarcia i poślizgu witek (nie mylić z Witoldem) względem chodnika.
Mogło być gorzej.
Dobrej nocy życzę.
No to się ciekawy wpis na temat optymalizacji poślizgu u Witolda szykuje… Kolega zadziwiać nie przestaje 🙂
Ech, ta dzisiejsza młodzież. Napisane, „nie mylić”, to weźmie i pomyli. I jeszcze udaje, że wcale nie :]