Zapuściłem się ostatnio trochę z krwiodawstwem. Normalnie oddaję raz na trzy miesiące, a tu się nagle okazuje, że od ostatniej mojej wizyty u państwa Wampirowskich minęło już prawie pół roku.
Umówiłem się na wizytę przy D'Olier Street (to główna siedziba IBTS na Irlandię), bo teraz mam do nich bliżej niż do Stillorgan. Z IFSC do D'Olier St. da się dojść piechotką w parę minut (i można wybrać ten taki fajny biały most w kształcie harfy), pogoda była jak z obrazka, tup tup i jestem na miejscu.
Potem tradycyjnie już: formularz z zylionem pytań, pomiar poziomu hemoglobiny, chwila w poczekalni i już drepczę na fotel.
A tu - zonk.
Pani pielęgniarka nie może znaleźć żyły.
Woła bardziej doświadczoną koleżankę. Oglądają obydwie moje ręce, kręcą głowami, cmokają pod nosem.
– Co pan dziś jadł?
– Kanapkę - odpowiadam zgodnie z prawdą - Kanapkę z serem.
– A co pan pił?
– Dwie szklanki wody.
– Tylko??
– No… tak.
Obydwie piguły popatrzyły na mnie jakbym był co najmniej zastępcą komendanta obozu w Treblince i kazały - uprzejmie, bo ludzie dookoła - spadać na najbliższe drzewo i przyjść drugi raz za tydzień. I pamiętać, żeby w dniu wizyty nabąbić się wodą po uszy, czyli minimum dwa litry.
Tydzień później zacząłem pić już po przebudzeniu. Dwie szklaneczki wody filtrowanej, potem do pracy, w pracy mamy takie wielkie dystrybutory z wodą, więc się do nich przyssałem jak cielę do cycka i żłopałem wodę tak, że jeszcze trochę i bym pękł.
Tym razem się udało, chociaż niewiele brakowało, a znów by mnie pogonili.
Posadzili mnie bowiem na fotelu do oddawania z prawej ręki. Ja im na to mówię, że z lewej lepiej, ale wszystkie inne fotele były już zajęte, więc nie za bardzo było z czego wybierać. Pani zaczęła szukać żyły, znów sakramentalna seria pytań o jedzenie i picie, tu proszę popracować ręką, jeszcze trochę, teraz rozluźnić… No i nic. Nie może tej żyły znaleźć i koniec.
Mówię jeszcze raz, że z lewej zazwyczaj idzie lepiej.
Pielęgniarka zabrała się za lewą rękę i faktycznie, coś tam chyba znalazła. W międzyczasie zwolnił się fotel obok, taki dla "leworęcznych", więc mnie tam przesadzono. Znów dwie minuty pompowania ręki plastikową zabawką w kształcie psiej kości, wreszcie pani wzięła igłę, kazała popatrzeć w drugą stronę, co tradycyjnie już zignorowałem i wdźgała się w zgięcie łokcia tak pewnym ruchem, jakby nic innego przez całe życie nie robiła.
Dalej już poszło normalnie.
Ale oddajesz krew już tyle lat… I co, nie pijesz tych dwóch litrów wody? Bo zakładam, że nie wiedziałeś. Jak to więc możliwe, że do tej pory się udawało?
Pewnie kilka różnych powodów się tamtego dnia złożyło: (1) był upał (tzn. wedle lokalnych standardów rzecz jasna bo Kalifornijczyk chodziłby tu w kufajce i się trząsł), (2) leniwe piguły – ruch był tego dnia mały, więc pewnie chciały sobie dodatkowo dołożyć wolnego czasu – (3) brak lekarza wyższej instancji, który byłby w stanie lepiej poszukać żyły, (4) cholera wie co jeszcze. W każdym razie nigdy wcześniej mnie nie wywalili za brak picia wody i nigdy wcześniej nie piłem takich ilości wody przed oddawaniem krwi. Jedyne czego się nauczyłem to żeby nie pić kawy bo podobno zagęszcza krew i wolniej leci.
ja co prawda krwiodawcą nie jestem, ale jeszcze nigdy nie spotkałem lekarza, który potrafiłby się wkłuć lepiej od piguły. lekarze to teoretycy.
notabene: pozdrawiam serdecznie. jakoś nic ostatnio nie podrzucasz na hangout… porzuciłeś to medium komunikacji?
Moje obserwacje są zgoła przeciwne. Za każdym razem jak muszę oddać krew do badania (u lekarza), idzie w pięć sekund. A piguły zawsze szukają i szukają ładnych parę minut zanim cokolwiek znajdą.