Zanim jeszcze zatonęła Atlantyda, zanim tajemnicza hekatomba pozamiatała naszą matulę Ziemię z dinozaurów, zanim ukształtowały się znane nam kontynenty... No, w każdym razie bardzo dawno temu, miałem w swoim życiu etap fascynacji językiem naszych wschodnich sąsiadów. Trochę to wbrew modzie, ponieważ uczyłem się rosyjskiego w czasie intensywnych przemian politycznych w Polsce, kiedy to komunizm właśnie upadał (strajki w Stoczni Gdańskiej, bojkoty Solidarności, upadek Muru Berlińskiego... generalnie działo się) i ogólny trend był taki, że Wschód jest be a Zachód cacy. No a ja, zamiast iść z falą, zauroczyłem się rosyjskim brzmieniem i miękkością, i nader szybko (w jakieś 3 a może 4 lata) opanowałem ten język do tego stopnia, że w ósmej klasie podstawówki udało mi się wygrać konkurs szkolny. Jak wiadomo, zwycięzcy takich konkursów trafiali na kolejny level czyli konkurs gminny - tam również udało mi się wziąć pierwsze miejsce i wysłano mnie na eliminacje wojewódzkie. To już była duża sprawa, bo udział w wojewódzkim konkursie z dowolnego przedmiotu dawał człowiekowi już pewien prestiż w szkole. Konkurs miał dwie części - jedną ustną, drugą pisemną - w obydwu poszło mi na tyle nieźle, że tu również wygrałem.
Pamiętam do dziś zdumioną minę mojej pani od rosyjskiego (nb również wychowawczyni mojej klasy), dla której sam udział jej ucznia w zawodach wojewódzkich wydawał się być szczytem marzeń - a tym czasem okazało się, że trzeba pakować manatki i szykować się na eliminacje centralne.
Na centralnych mi za bardzo nie poszło - moja znajomość języka pochodziła ze szkoły, a w konkursie brały udział głównie dzieciaki z małżeństw mieszanych polsko-rosyjskich, gdzie w domu mówiło się po rosyjsku, lub z rodzin dyplomatów mieszkających od lat na rosyjskich placówkach. Tak więc z nimi nie miałem szans - ale i tak załapałem się do pierwszej pięćdziesiątki (każde z 49 województw wystawiło po jednym uczestniku).
Skutkiem ubocznym wygranej konkursu wojewódzkiego była nagroda w postaci wycieczki. Wycieczka była zorganizowana przez ZHP więc musiałem w bardzo krótkim czasie zaopatrzyć się w krzyż i mundurek harcerski, a także opanować podstawowe zwroty z harcerskiego słowniczka, dzięki czemu wyglądałem i brzmiałem jak rasowy druh.
O samej wycieczce opowiem kiedy indziej. Muszę poodświeżać wspomnienia, a - jak już nadmieniłem - było to naprawdę dawno.
Kiedyś, przy okazji, może.
Ja jestem tylko kilka lat starszy i nie mogę się nadziwić… Ten Twój blog to pamiętnik? Co to jest?
No nie wiesz pewnie sam, każdy taki blog to forma autoterapii, ale fajnie jest tak poznawać Cię bardziej i bardziej…
Tylko wiedz, że jeśli raz przyłapię na kłamstwie, to jednego czytelnika straciłeś 😉 No dobrze, może i będę czytał dalej, ale jako kolejną powieść S-F, a nie jako prawdziwą opowieść ciekawego człowieka 😉
Z Wikipedii: "Blogi często mają charakter osobisty. Niegdyś utożsamiano je z internetowymi pamiętnikami."
Co do kłamstwa, może ono raczej wynikać z dziurawej pamięci. Mogę niechcący zmienić komuś imię z Mariusz na Marian, ale raczej nie będę sobie "domyślał" całego dodatkowego rozdziału w życiu. Łatwo takie coś zdemaskować, i po co mi potem smród?
W razie jednak gdybym Cię stracił jako czytelnika, to tylko 50%. Całkiem jak z jajami i wojną – jak komuś urwie jedno jajo, zawsze ma jeszcze drugie 😀
Nie mam TV i seriali nie oglądam… Za to zastanawiam się o czym będzie kolejny wpis na Twoim blogu. Czyżby faktycznie przyroda nie znosiła próżni?
No cóż, ja wiem co będzie, na chwilę obecną do czterech dni naprzód (wpisy na 3 dni są już zaplanowane, czwarty się właśnie pisze). Ja bym jednak wolał oglądać obrady Sejmu zamiast czytać te bzdety 😉
Jezeli o jezyku radzieckim, to nie mam nic do powiedzenia. Bardzo chcialabym sie go nauczyc, ale niestety dobre checi, to dopiero 50% sukcesu… tfu, przepraszam – jaja. 🙂
trafiłam od roweny do tego wpisu, widzę, ze mamy wiele wspólnego. To znaczy – nigdy nie byłam w pierwszej pięćdziesiątce, nawet pięćsetce, bo nie startowałam, ale za to śpiewałam pieśni rosyjskie Wysockiego stojąc na ławce z profesorem, który mnie do tego zachęcił, a z samym Wysockim spędziłam na jednym statku kilka tygodni, zwiedzając porty Morza Martwego. A poza tym kocham ten język, kulturę – pewnie ma to coś wspólnego z pamięcią genów, bo moja prababka, Polka, mieszkała na terenach rosyjskich aż do rewolucji. Czyli tę fascynację mamy wspólną.
W liceum wybrałam klasę z językiem angielskim i rosyjskim, później na studiach lektorat z rosyjskiego również 🙂 Teraz mam mało kontaktu z rosyjskiem, czasami kupuję rosyjskie magazyny, oglądam filmy, ale sporadycznie mam okazję porozmawiać po rosyjsku 🙂 pozdrawiam