Czy jest jakaś zależność między posiadaniem przez faceta żony a uzyskiwaniem przez niego wyższych dochodów? Inaczej mówiąc, czy ożenek zawiera w sobie ukryty "bonus" w postaci szansy na lepsze dochody?
Okazuje się, że tak.
Z trzech powodów, które nie są na pierwszy rzut oka oczywiste, ale po głębszym zastanowieniu...
Zobaczmy najpierw co mówi teoria:
- Mężczyzna lepiej zarabiający ma większe szanse na zawarcie małżeństwa. Prawdopodobnie dzieje się tak, ponieważ wyższe dochody sprawiają, że dla większości kobiet wypada on atrakcyjniej na tle konkurencji.
- Mężczyzna żonaty jest na ogół bardziej produktywny od kawalera - i to z kilku przyczyn. Po pierwsze wiedząc, że jest odpowiedzialny nie tylko za samego siebie, ale również za rodzinę, mężczyzna bardziej się stara w pracy, dzięki czemu osiąga wyższą wydajność godzinową (a jeżeli nie, to pracuje dłużej, żeby "nadgonić"). Po drugie większość żonatych mężczyzn potrafi lepiej kontrolować swój temperament, dzięki czemu mają lepszy start przy rozwiązywaniu konfliktów i innych problemów w pracy, co z kolei zwiększa ich szanse na awans / podwyżkę itd. Po trzecie wreszcie żonaty mężczyzna jest na ogół bardziej "zadbany", zarówno w sensie wizualnym jak też od strony "prowadzenia się".
- Z punktu widzenia pracodawcy żonaty mężczyzna jest statystycznie bardziej wartościowym pracownikiem od kawalera, ponieważ takie jest powszechne przekonanie. Skoro więc pracodawcy wierzą w lepszą jakość pracy mężczyzn żonatych, dają im - mniej lub bardziej świadomie - fory, zarówno podczas samej rozmowy kwalifikacyjnej jak też potem przy awansach, podwyżkach itd. Dzięki temu żonaty facet będący obiektywnie "gorszym" pracownikiem od swojego nieżonatego kolegi może dostać lepiej płatną pracę za sam fakt "mania" żony.
Jak się to ma do rzeczywistości?
Hm.
Punkt 1 odwraca kota ogonem, ponieważ zamienia przyczynę i skutek. Pytanie brzmiało czy małżeństwo poprawia nasze szanse na podwyżkę, a nie odwrotnie. Skreślamy.
Punkt 2 wygląda rozsądnie. Zostawiamy.
Punkt 3 wynika wyłącznie z tego, w co wierzą pracodawcy, jest więc pochodną punktu 2.
Tak naprawdę więc z trzech powodów zrobił się jeden, który jednak oparty jest na trzech filarach (odpowiedzialność, wydajność, prezencja), czyli jednak trzy.
Statystyki pokazują, że żonaty mężczyzna uzyskuje dochody średnio o 44% wyższe od mężczyzny nieżonatego.
Coś więc jest na rzeczy...
A jak to wygląda z drugiej strony? Czy wyjście za mąż polepsza, czy pogarsza kobiece szanse na wyższe zarobki?
Statystyki nie oszukasz.
Okazuje się, że zamężne kobiety zarabiają średnio o 10% mniej od panien.
Dlaczego?
- Niezamężna kobieta z wysokim dochodem ma większe szanse na znalezienie dobrze zarabiającego męża, ponieważ obraca się ona w kręgach osób dobrze zarabiających, a także, ponieważ jest postrzegana przez mężczyzn jako atrakcyjniejsza - nawet jeżeli zarabia mniej od mężczyzny, jej dochód w dalszym ciągu może być istotnym elementem domowego budżetu. Ale tu znów odwracamy kota ogonem, czyli zamieniamy przyczynę ze skutkiem. Skreślamy.
- Dzieci i rodzina. Tu mamy oczywistą oczywistość. Nawet jeżeli wykluczymy z równania dzieci (!), kobieta zamężna zawsze będzie pożytkować część swojej energii i czasu na coś, co po angielsku nazywa się ładnie work-life balance, czyli na upewnienie się, że praca nie będzie "zjadać" jej stu procent czasu. Ponadto wiele kobiet przerzuca swoje wysiłki z budowania swojej kariery na budowanie kariery swoich mężów, przez co pracują mniej wydajnie bądź też zatrudniają się w firmach, które im nie do końca odpowiadają, ale które są z różnych przyczyn "lepsze" z punktu widzenia kariery męża. Siłą rzeczy wpłynie to negatywnie na ich satysfakcję z pracy, a więc również na dochody.
- Podobnie jak w przypadku mężczyzn, tu również mamy przekonanie pracodawcy, że kobieta zamężna prędzej czy później zacznie pracować mniej wydajnie od swojej "wolnej" przyjaciółki, bo będzie musiała zająć się rodziną w ten czy inny sposób. I nawet jeżeli państwo opłaca (częściowo lub w całości) urlopy macierzyńskie, to dodatkowe zamieszanie związane z zatrudnieniem "tymczasowej" osoby generuje firmie koszty, których uniknięcie może być podstawą do wybrania na dane stanowisko panny.
Oczywiście pytanie o stan cywilny podczas interview o pracę jest w wielu krajach nielegalne, ale nie oszukujmy się; jesteśmy tylko ludźmi i takie pytania padają tak czy siak, a kandydatki dobrowolnie udzielają odpowiedzi, bojąc się (słusznie czy nie, to już osobny temat) negatywnej reakcji przyszłego pracodawcy.
Reasumując: statystycznie rzecz ujmując - warto się hajtać! Nie tylko dlatego, że 44% to więcej niż 10%, ale również dlatego, że w większości krajów małżeństwa mają nieco korzystniejsze warunki podatkowe.
2 + 2 = 4, c'nie?
wniosek wyszedł mi jeden, ze to taka obopólna prostytucja z tego wychodzi 😀
Według mnie bardziej wymiana barterowa z obupólną korzyścią, ale to już jak kto woli… :]
niemiecki system jest najbardziej z europejskich skomplikowany, w efekcie rzec by można, ze nie 2+2=4, a 3+5=8, albo 4+4=8, w pierwszym przypadku jedno musi zarabiać minimum jeszcze raz więcej, aby się opłacało, w drugim oboje tyle samo 🙂
żonaci i dzieciaci mają większą motywację do szukania dobrej roboty, dokształcania się i co tam jeszcze potrzebne do uzyskania lepszej i bardziej stabilnej pracy. To z mojego doświadczenia. Kobiety zamężne i dzieciate są zaś dyskryminowane. Częściej zwalniane są z pracy, nie awansuje się ich, bo często ich nie ma w pracy, albo nie mogą całkowicie poświęcić się robocie. Czasami przenoszone są na gorsze stanowiska po to, by je później zwolnić. Generalnie jednak wychodzi się na plus bo pewne wydatki są stałe, gotuje się dla dwóch osób, czasami wystarcza jeden samochód, jedno mieszkanie (tyle, że większe) itd. itd.
Zastanawiam się jak to sprawa wygląda z „reasumowaniem” w znaczeniu podsumowywania. Bo chociaż reasumować jest związane z rzeczownikiem resumpcja (ponowne rozpatrzenie), a więc oznacza raczej zakwestionowanie dotychczasowych wniosków/wywodu, to używa się go – obecnie niemal wyłącznie – w znaczeniu re-assume (powtórzenie początkowych założeń, co kończy się rekapitulacją). Tak w ramach ciekawostki.
Celna uwaga! Nie wiedziałem o tym reasumowaniu, dobrze się czegoś nauczyć. A z innej beczki, w komentarzach pod tą definicją: http://sjp.pwn.pl/slowniki/Reasumowa%C4%87.html jest odpowiedź prof. Bralczyka kończąca się zdaniem: „Tak, że wszystko w porządku.”. Zastanawiam się czy to jest poprawna pisownia. Pewnie tak, bo to w końcu Bralczyk jest, ale ja bym chyba napisał „Tak więc” zamiast „Tak, że”. Co myślisz?
Rzeczywiście ciekawe.
Na oko/ucho „więc” jest wynikowe i tak najsensowniej byłoby go używać. Z drugiej strony, na innej poradni językowej znalazłem takie zdanie: „Mamy wspaniałe zoo, kangury i inne rzadkie okazy zwierząt tak, że nie będą się państwo nudzić”. „Tak, że” występuje tutaj w znaczeniu „na tyle [interesujące], że” i ma to swój sens. Nawet większy niż „tak więc”, w którym „tak” nic nie wnosi do znaczenia. Moim zdaniem „[tak] więc” to taki sam przykład (pleonazmu?) jak „w każdym [bądź] razie”. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, więc mogę się mylić, ale Bralczyk chyba dobrze napisał. W sensie: da się jakoś logicznie wywieść dlaczego „tak, że” niż „tak więc”.
Ale żeby nie było zbyt poważnie to ostatnio podczas jazdy rowerem trafiłem na takiego zacnego jegomościa.
http://imgur.com/a/FFfLY
Tak, że / tak więc pozdrowienia z Warmii! 🙂
Piękny! Tu takich nie mamy, niestety.
Nie podejrzewałbym Bralczyka o byki w komentarzu do słownika 😉 To tylko moje kaprawe ucho podpowiada mi coś innego, ale gdzie mi tam do Wielkich tego świata.
Interesting ……