Proszę się nie obawiać, wielbłąd nie będzie z tego powodu zbytnio cierpiał. Głównie dlatego, że jest to wielbłąd idiomatyczny.
Wielbłąd: Co? Że ja jestem idiotyczny?
Ja: Idiomatyczny, kretynie.
Wielbłąd: Whatever...
W języku angielskim istnieje mnóstwo idiomów: niektóre z nich znamy po polsku w prawie niezmienionej formie, na przykład:
- Burst out laughing ==> Wybuchać śmiechem
- With the naked eye ==> Gołym okiem
- A ray of hope ==> Promyk nadziei
- Rat race ==> Wyścig szczurów
- Needle in a haystack ==> Igła w stogu siana
Niektóre jednakowoż są całkiem inne niż w naszej rodzimej wersji, a przez to nieoczywiste:
- Not my cup of tea ==> Nie moja sprawa
- Potty mouth ==> Prostak, cham
- In the nick of time ==> W ostatniej chwili
- No holds barred ==> Wolna amerykanka
I tak dalej.
Nawiasem mówiąc kiedyś już pisałem o pewnym idiomie:
Z idiomami jest podobnie jak z czasownikami frazowymi (jeszcze do niedawna moja pięta achillesowa przy nauce angielskiego) - jedyny efektywny sposób ich opanowania to codzienne ich używanie. Zakuwanie idiomów (podobnie jak czasowników frazowych) mija się z celem, głównie ze względu na ich nieintuicyjność, jak również różnorodność i mnogość potencjalnych sytuacji, w których się ich używa.
Odkrycie każdej takiej perełki sprawia mi sporą frajdę - i właśnie dlatego będziemy dziś łamać kark wielbłądowi.
Przydarzyło mi się niedawno rozmawiać z kolegą z biura o dojazdach do pracy. Dowiedziałem się przy okazji, że swego czasu pracowaliśmy w tej samej firmie, acz w odrobinę innym czasie i w innych biurach - ale mamy wspólnych znajomych (jak już wiele razy nadmieniałem, świat IT w Dublinie jest naprawdę nieduży i wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, co ma swoje wady i zalety). Kolega ów nie był zachwycony tamtą pracą, ale ponieważ to była jego pierwsza praca, a nazwa firmy wyglądała fajnie w CV, po prostu zacisnął zęby i przepracował tam prawie rok.
Niestety, dojazd miał kiepski. Najpierw kolejką do centrum Dublina, potem przesiadka na autobus i kolejne 25-30 minut autobusem na peryferia, gdzie firma miała jedną ze swoich siedzib.
No i któregoś pięknego dnia kolega się dowiedział, że Dublin Bus postanowili zlikwidować tę linię, bo za mało pasażerów nią jeździ.
To była ta kropla, która przelała czarę.
"Kropla, która przelała czarę" to właśnie ten nieszczęsny wielbłąd.
Albowiem w lokalnym narzeczu mówi się: The straw that broke the camel's back. "Słomka, która złamała kręgosłup wielbłądowi."
Jestem teraz bogatszy o kolejny idiom.
Alleluja!
Na zakończenie dzisiejszego wpisu słynny paradoks o nieskończenie wielkiej pojemności kufra. Każdy kufer jest nieskończenie pojemny, co łatwo udowodnić: ile byśmy do niego nie włożyli serwetek śniadaniowych, zawsze wejdzie jeszcze jedna 😉 Przecież to tylko cieniutka serwetka śniadaniowa, prawda?
Co z kolei natychmiast przywodzi na myśl słynny skecz Monty Pythona o panu Creosote, groteskowo grubym kliencie pewnej restauracji, który po maratonie obżerania się stwierdził, że już więcej nie da rady zjeść. Daje się jednak namówić kelnerowi na jeden maleńki opłatek miętowy... Efekty można obejrzeć na Tyrurce (najlepiej nie przy posiłku):
Tym subtelnym akcentem kończymy na dziś.
b. fajny post. Jak dla mnie takie posty mogą pojawiać się częściej.