Odwiedzili my wczoraj z Małżonką szpital, w którym - jeżeli wszystko pójdzie wedle Planu - będzie się za kilka miesięcy rodzić nasz nowy Potomek. Najpierw wypełniliśmy wszystkie niezbędne Papiery, podpisaliśmy rozmaite skomplikowane Formularze (nawet te, w których drobnym druczkiem zgadzamy się na natychmiastowe przekazanie swoich wszystkich Organów szpitalowi, jeżeli poród nastąpi w roboczy dzień nieparzysty i będzie padać).
W nagrodę za umiejętność samodzielnego podpisania się, Pani Dochtór (a właściwie winienem był rzec: Pani Położna) przyłożyła takie nażelowane cóś do brzucha i Dzidź, ku naszemu szczęśliwemu zdziwieniu, odezwał się do nas równym tętentem tętna.
Posłuchaliśmy go przez chwilę, zwinęliśmy manatki i wróciliśmy do hut, do fabryk, na zmywaki.
A po południu z tego wszytkiego byłem tak senny, że zdrzemnąłem się na chwilę na skrzyżowaniu i Żonka musiała mnie tłuc patelnią po głowie, żebym się obudził i jechał, bo zielone jest. Dalibóg nie wiedziałem, że ten model auta ma również wbudowaną taką praktyczną patelnię.
Tymczasem pada, leje i deszczowo, a do tego dmucha, duje i wieje. Czuję się jak w jakiejś, za przeproszeniem, Irlandii.
Ubrałeś to w słowa prawdziwie męskie, czułość ukrywające, ale jednak chyba Cię cokolwiek ruszyło to serce walące jak koni tabun? Gratulki i afirmuję na szczęśliwe zakończenie. A właściwie początek 🙂
A ruszyło, oczywiście. Interesująco się obserwuje własne reakcje na takie wydarzenia i porównuje je do analogicznych sytuacji przy pierwszym dziecku. Wtedy człowiek przy każdej takiej "akcji" aż przykucał z wrażenia, a oczy się zaczynały lekko pocić. Przy drugim dziecku reakcje są dużo bardziej stonowane, ale przecież są 🙂
reakcja na połknięcie monety przez dziecko:
pierwsze – matka lecie do szpitala, domaga się prześwietleń itd
drugie – matka czeka aż potomek wys*a monetę
trzecie – potrąca mu z kieszonkowego