Chyba każda rodzina ma jakieś swoje, typowo "rodzinne" neologizmy, które poza ścisłym kręgiem osób pozostaną niezrozumiałe, śmieszne albo dziwne. A zapewne wszystko na raz.
Dziś kilka takich słówek, zarówno z naszej rodzinki jak też od znajomych:
karniszon: nie wiadomo dokładnie czym jest karniszon; graliśmy kiedyś z Żonką w Scrabble i się komuś ułożyło niechcący. Śmiechu było co niemiara, do dziś na karnisze i korniszony mówimy "karniszony" i jest fajnie.
pytoń: podobnie jak karniszon, pytoń jest pochodzenia scrabblowego. Krzyżówka pytona z pytaniem, zwyczajowo wizualizowana jako gruby wąż ułożony w znak zapytania. Do końca nie wiadomo co symbolizuje, pytoń traktowany jest w naszym domu z wyjątkową sympatią.
dziuła: wynalazek mojego dziecka, z czasów, kiedy jeszcze nie mówiła "r". Jedno z jej pierwszych słów, zaraz po "kamień" (zawsze miała ciągotki do paleontologii). Dziś wszyscy się z dziuły śmiejemy i nadal używamy, chociaż nikt nie ma kłopotów z "r".
tortąba: klasyk rodzinny z moich lat dziecięcych (okolice 9-10 roku życia o ile dobrze kojarzę). Otóż zamiast powiedzieć do Mamy "podaj mi tą torbę", język pogalopował, wyprzedził mózg o dobre dwie sylaby i powiedziałem "podaj mi tor tąbę". W ten sposób tortąba weszła do kanonu rodzinnego, ku uciesze gawiedzi.
opitulić: też efekt galopady językowej. Nie pamiętam dokładnej genezy, zdaje się że moja lepsza Półówka zamiast powiedzieć "mógłbyś mnie opatulić zamiast tak pitolić", powiedziała "mógłbyś mnie opitulić". Zostało do dziś.
guluku: to z ogródka naszych znajomych. Jako dziecko, kolega zamiast "dziękuję" mówił przez długi czas "guluku" (bliżej nie wiadomo dlaczego...). Słówko przetrwało dziesięciolecia i do dziś w ich rodzinnym domu "guluku" jest na porządku dziennym. Nawet znajomi się już przyzwyczaili.
bagon: największa tajemnica leksykalna naszej rodziny. Słówko wymyślone przeze mnie w okolicach 4-5 roku życia, nigdy do końca nie wyjaśnione. Podobno przekonywałem wszystkoch dookoła, że doskonale wiem czym bagon jest, ale jakoś nigdy tego nikomu nie wyjaśniłem. A potem wiek mi się rzucił na mózg i zapomniałem definicji. Pozostał tylko sam bagon.
Z galopad językowych to przytrafiło mi się kiedyś jeszcze, że zamiast rzec do kolegi "Sławek, powiem ci coś fajnego", powiedziałem niechcący "Fajek, powiem ci coś sławnego". Zarówno ja jak i rzeczony Fajek... tfu, Sławek, rechotaliśmy się potem z tego dość długo.
Normalnie chyży rój w cichej lipie, panie...
Pewnie, że w każdej rodzinie sa takie cudeńka. U nas pieńczarki, papuka i jeszcze cała gama na wpół przyzwoitych nowotworków wzbogacają językową codzienność 🙂
wiki:
"Dzieci rodzeństwa rodziców (w czwartym stopniu) współcześnie w wielu regionach Polski nazywa się kuzynami. Tradycyjna nazwa takiej relacji, używana nadal w niektórych regionach Polski, to rodzeństwo cioteczne (po siostrze rodzica) lub stryjeczne (po bracie ojca, czasem nieprawidłowo także po bracie matki; rzadziej wujeczne, to już bez zastrzeżeń dla obojga rodziców) – brat cioteczny, siostra cioteczna, brat stryjeczny (wujeczny), siostra stryjeczna (wujeczna).
Krewni dalszych stopni w linii bocznej równej (wspólni pradziadkowie lub dalej) to drugie i dalsze kuzynostwo (drugi, trzeci… kuzyn, druga, trzecia… kuzynka). Dla uściślenia podaje się relację pomiędzy rodzicami, tak więc dzieci braci ciotecznych są rodzeństwem cioteczno-stryjecznym, dzieci braci stryjecznych stryjeczno-stryjecznym itp."