Zamówiliśmy niedawno meble z popularnego sklepu szwedzkiej proweniencji o melodyjnej, czteroliterowej nazwie z tylko jedną spółgłoską. Zamówienie z dostawą, bom leń. Data dostawy ustalona w dniu zamówienia, a konkretny czas dostawy ma przyjść w przeddzień, sesemsesm.
W międzyczasie okazało się, że szkoła Młodego (który nota bene już orze w czwartej klasie, jak ten czas, nieprawdaż) zaprasza rodziców na pokazy występów artystycznych, a wiadomo jak to jest, jak dzieciak na scenie gra, śpiewa i tańczy, to najważniejsze, żeby zobaczył wapno na widowni, bo inaczej będzie mu smutno. Występ o dziesiątej, zaaranżowaliśmy sobie więc zdalną pracę tak, żeby między dziesiątą a jedenastą mieć względnie wolne. Takie uroki pracy zdalnej. Zresztą telefony przy dupach, więc jakby się w kołchozie miało walić czy palić, jesteśmy dostępni.
Sesemes od mebelków miał przyjść w przeddzień dostawy, ale przyszedł dopiero w dniu dostawy, z samego rana. Że będzie między dziewiątą rano a pierwszą po południu. Okienko czterogodzinne, bo wiadomo, kierowca sobie może zaplanować kiedy będzie, a potem i tak się okaże, że u jakiegoś klienta zabradziażył dłużej, bo schody, fortepian czy balkon, i dupa a nie planowanie.
Ponieważ występ Młodego zaczynał się o 10:00, istniało ryzyko (wzmocnione Prawem Murphy-ego), że ciężarówka pojawi się przed naszym domem jakieś 3 nanosekundy po tym, jak odjedziemy oglądać śpiewy i tańce. Jest godzina pi x drzwi 9:10 więc czasu na manewry nie za wiele. Albo jedno z nas musi zostać w domu na wszelki wypadek, albo trzeba się dobić do kierowcy i dopytać co tam jak tam.
Na stronie wuwuwu producenta mebli udaje mi się nagabnąć żywego człowieka o indyjskobrzmiącym imieniu, który w uprzejmych słowach objaśnił mi, że numerów telefonów do kierowców to oni nie rozdają na lewo i prawo, ale może mi potwierdzić, że dostawa będzie między 9 a 13, że kierowca już wyjechał, że jest obecnie w trakcie realizowania dostawy numer 2, a nasza ma numer 8 - i że na pewno będzie dzwonił do nas mniej więcej na godzinę przed przyjazdem.
Szkoła Młodego jest od domu jakieś 10 minut autem, godzina to hektar czasu, bezstresowo ładujemy się więc w naszą czterokółkę i lecimy podziwiać młodocianych artystów.
Występ trwał około godziny. W okolicach 10:40, akurat kiedy skończyli "Rock around the clock" a zaczęli "Macarenę", dzwoni nieznany mi numer, który okazał się być kierowcą auta z naszymi meblami radośnie obwieszczającym, że będzie u nas za cztery minuty. Mówi pan, za czterdzieści minut? Nie, za cztery. Już dojeżdżam w zasadzie.
Zadziwiające. Obskoczył pięciu klientów w 50 minut? Speedy Gonzalez, zaprawdę.
Objaśniam mu na spokojnie, że miał dzwonić z godzinnym wyprzedzeniem, że jestem teraz poza domem i mogę być w domu najwcześniej za kwadrans. On mi na to, że spoko, tyle to może poczekać.
Urwaliśmy się z występów Młodego ciut przed czasem, ale obecność zaliczona, więc spoko. Potem jeszcze sprint do auta, 15 minut później pod domem, złachani i zasapani, ale umeblowani.
Przejrzałem sobie potem jeszcze zapis czata (który automacik mi usłużnie podesłał na e-mail ku potomności) upewnić się, że nie było jakiegoś iskrzenia na łączach - w końcu to Hindus ze szwedzkiego sklepu tłumaczył coś Polakowi w Irlandii - ale nie, wszystko się zgadzało.
Historia zakończyła się więc pomyślnie (czyli nudno - Czytelników żądnych wrażeń muszę rozczarować) - ale gdybym, na ten przykład, miał na ten termin zarezerwowaną, bo ja wiem, kolonoskopię, czy inny pedicure, to by się to mogło skończyć dużo bardziej dramatycznie.
Myślę, że jak masz potwierdzenie, że kierowca miał dzwonić godzinę wcześniej, a tego nie zrobił, to też dobrze by się skończyło. Ot, reklamacja i ponowne dostarczenie. Staram się unikać robienia ludziom pod górę w taki sposób, ale czasem się nie da inaczej. Zresztą przypuszczam, że kierowcy mają różne rzeczy wkalkulowane… Przypuszczam, że tych klientów wcześniejszych po prostu jednak nie było w domu.