W ramach udynamiczniania Blogusława zapodałem mu dziś jedną istotną zmianę. Zamiast nudnej, statycznej listy stron (oraz blogów) na które zaglądam, wrzuciłem niezwykle interesującą, dynamiczną listę (generowaną z RSS) z wpisami na stronach (i blogach), na które zaglądam. Dzięki temu więcej się teraz dzieje na prawym marginesie - komentarze na górze, a zaraz pod spodem aktualizowane co piętnaście minut RSS-y. Są tam też linki do stron i artykułów, które sam wygrzebałem w Sieci i uznałem za wystarczająco ciekawe, żeby je udostępnić dalej - proszę więc tam raz na jakiś czas zaglądać, w takim grochu z kapustą każdy znajdzie coś dla siebie.
A jeżeli ktoś by się, nie daj Billu, zastanawiał, dlaczemu w drugiej części tytułu (lub, jeżeli ktoś darzy spójniki odpowiednią rewerencją, w jego części trzeciej) widnieje przysłówek kojarzący się temu i owemu z pobieraniem nauk, spieszę objaśnić, iż niedawno łotrzymałem tajemniczego e-maila (ktoś najwyraźniej dokopał się do strony "O mnie" i nawet dotarł do samego końca, gdzie jest podany główny kanał kontaktowy do Autora, czyli mię) - no więc dostałem e-maila, czy bym aby nie chciał wrzucić Blogusiowi lekramy, a oni w zamian wrzucą lekramę Blogusia u się.
Najpierw się trochę zjeżyłem i zacząłem nawet pisać maila, że hej, że blablabla, i że Wogle (zwłaszcza Wogle), że lekramom mówimy nasze stanowcze "raczej nie" i tak dalej, wiadomo. Cytował nie będę, bo może dzieci to kiedyś będą czytać, kto wie? Jednak zaraz potem skonstatowałem, że w sumie to nie ma co się jeżyć, trzeba najsampierw sprawdzić, co oni właściwie są. Okazuje się, że to nie żadna firma Krzak, tylko całkiem poważna (jedna z trzech "oficjalnych" ) organizacja zajmująca się udzielaniem darmowej[citation needed] edukacji niczego nie podejrzewającym dzieciakom zagramanicznych rodziców i nawet potwierdzają ową edukację adekwatnym do powagi sytuacji świadectwem zgodnym z polską normą, ISO i tak dalej. A że w moim prywatnym rankingu edukacja (choćby i państwowa, trudno, darowanemu koniu w zadek się nie zagląduje) stoi dość wysoko, pomyślałem sobie, że w sumie to czemu by nie?
Ale zanim na łapu capu wrzuciłem tę lekramę, sprawdził żem był najwpierw, czy w Sieci są jakieś opinie klijętów, bo klijęt jak wiadomo bydlę wredne i jeżeli firma ma coś za uszami, to to zaraz wypłynie, a taką raz wypłyniętą informację to potem trudniej z Sieci usunąć, niż siki z basenu. Ale okazuje się, że większość znalezionych przeze mnie opinii była pozytywna. To może oznaczać tylko jedno: chłopaki potrafią zadbać o swój wizerunek on-line...
Tak czy siak, stwierdziłem, że mi aureola z bańki nie spadnie, ja tę lekramę zamieszczę. No i od kilku dni na dole, w okolicach prawej stopy, można podziwiać taki oto obrazek:
Czytelnikom próbującym właśnie wpatrywać się we własne stopy spieszę z objaśnieniem, iż chodzi o stopę Blogusia, czyli po naszemu stopkę. To takie na samym dole strony, znaczy się. Jeżeli nie wiesz, drogi Czytelniku, czym jest stopka, może powinieneś zapisać się do Libratusa - podobnoż są za całkowite friko, a naumieć się u nich można, że ho-ho albo i lepiej... I wszystko łon-line, żeby nie trzeba było ruszać swojej grubej opasłej ciężkiej szacownej dupy rzyci sempiterny ze z kanapy.
A tak już całkiem na serio, jeżeli ktoś jest emigrantem z Polski i jest zainteresowany zapędzeniem swojej latorośli do polskiej szkoły, Libratus wydaje się być całkiem sensowną opcją. My naszą córę ganiamy do polskiej szkoły weekendowej pod egidą ORPEG, bo akurat mamy taką rzut beretem od domu (beret musi być najpierw zwinięty w tutkę, nasączony wodą i zamrożony, a wyrzutnia wymaga co najmniej pięciu kilogramów trotylu, ale nie zawracajmy sobie tyłka szczegółami semantycznymi), czyli z usług Libratusa raczej nie skorzystamy, ale może ktoś inny skorzysta, więc niech już sobie ta lekrama tam wisi. O.
I tym oto symptoma... sypmat... spatym... sympym... wciurności, m i ł y m akcentem zakończywuję, zanim mi się trzcionka całkiem rozlezie po ekranie.
O'le!
Już Mythbusters stwierdzili że strzelanie zamrożonym beretem pozwala głównie uzyskać sivy dym, a nie przewagę taktyczną.
my mamy do polskiej szkoły dalej niż z Cape Canaveral do Marsa, a poza tym światopogląd propagowany tamże (w szkołach weekendowych, nie na Marsie) niezbyt nam odpowiada, zatem w ramach postępowej alternatywy posłaliśmy swoje pociechy do libratusa, gdzie realizują (realizujeMY) codziennie, z pewnym mozołem, program polskiej szkoły podstawowej. A latem przemieszczamy się do Polski, gdzie przy okazji wakacji, dzieci zdają egzamin do następnej klasy i otrzymują promocję, zwane dalej „świadectwem”.
p.s. edukacja jest faktycznie darmowa (podręczniki obecnie są pożyczane), choć oczywiście firma nie robi tego za darmo, finansuje to budżet Polski (MEN chyba). Ale, podobno, z nową (kolejną) Reformą, takie nieprawomyślne przedsięwzięcia zostaną wyeliminowane (wg. nowych przepisów dzieci mają obowiązek uczęszczania do szkoły w województwie, które zamieszkują, co jest niekompatybilne z sytuacją dzieci, które nie mieszkają w żadnych województwie, bo ich rodzice zasilają PKB innego kraju).
Z tego co wiem obcięli już dotacje polskiej bibliotece w Dublinie, więc pewnie teraz czas na szkoły. Szkoda.