Ten radosny tytuł, w połączeniu ze śnieżną pogodą za oknem, oznacza że dziś będzie o bałwanie. Ale nie tylko...
Większość swojego studenckiego życia przebimbałem - w odróżnieniu od swych kolegów na uczelniach cywilnych - w koszarach, a tam rozrywek jest niewiele. Albo raczej, rozrywek jest sporo, ale większość wychodzi znacznie poza szeroko pojęte, "typowe" życie studenckie.
Do najpopularniejszych sposobów spędzania wolnego czasu należały tam: czyszczenie broni, glancowanie obuwia, wkuwanie różnych pięknie brzmiących słówek typu "okołopowrotnik" czy "mechanizm spustowo-uderzeniowy", a także prasowanie koszul i BGS-ów, wszystko wspierane bogatą kurwolingwistyką.
No i rzecz jasna - obowiązkowe apele o różnych porach dnia i nocy. Również zimą.
Właśnie, zima. W wojsku czasem jest tak nudno, że człowiek dla zabicia czasu robi różne naprawdę głupie rzeczy. Raz na przykład ulepiliśmy bałwana i postawiliśmy go dokładnie w tym miejscu, gdzie zazwyczaj stawał dowódca prowadzący apel poranny. Po czym - samoczynnie - ustawiliśmy się do apelu jakieś 5 minut przed czasem.
Najpierw było dużo śmiechu, potem przyszedł dowódca, potem był dużo krzyku, a na koniec bardzo szybko trzeba było nieszczęsnego bałwana anulować. No i fajnie, jest przynajmniej co wspominać.
Innym razem, pamiętam, był Dzień Otwartych Drzwi i mnóstwo rodziców przyjechało obejrzeć sobie WAT z bliska. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, zabrakło toalet dla gości i niektórzy musieli salwować się spacerkiem w okoliczne, niezbyt gęsto rosnące krzaczki. Jeden delikwent był tak zdeterminowany, że zszedł z chodnika i kucnął za krzaczkiem, nie zauważywszy bynajmniej, że z drugiej strony krzaczka, w odległości parudziesięciu metrów, stoi w dwuszeregu osiemdziesięciu chłopa. I znów było dużo śmiechu.
Z bardziej makabrycznych wydarzeń, krążyła legenda o dwóch gościach, którzy znudzeni ciągłym czyszczeniem Kałaszów postanowili sprawdzić co się stanie jak się odpali ślepaka z wyciorem wetkniętym w lufę. Wetknęli więc wycior w lufę, uszczelnili go pakułami, załadowali ślepakiem (o ślepaki nie było tak trudno, gorzej było załatwić na lewo ostrą aminucję), potem jeden z nich ubrał dwie bechatki (jedną na drugą) żeby było grubiej, a drugi wycelował koledze w brzuch i strzelił.
Ślepa amunicja ma o wiele większy ładunek prochowy niż ostra, więc ciśnienie gazów wylotowych jest też odpowiednio większe. Wycior, porządnie uszczelniony, nabrał bardzo konkretnej prędkości i przeszedł przez bechatkę jak przez masło. Potem przez drugą bechatkę, potem wszedł facetowi w brzuch poniżej żeber, przeszedł obok wątroby (nie uszkadzając na szczęście niczego poza skórą, powłoką brzuszną i paroma mięśniami), wyszedł z tyłu i przebił ponownie dwie bechatki.
Bechatka, jeżeli ktoś kojarzy, to taka gruba, watowana kurtka zimowa z kołnierzem. Normalnie trudno sobie wyobrazić, że tępy wycior może się przez taką bechatkę przebić, a co dopiero przez dwie. Jednak energia kinetyczna robi swoje...
Z takich bardziej zaawansowanych rozrywek to pamiętam jeszcze bieganie po piętrze, zaglądanie do losowo wybranych pokojów i psikanie tam odrobiną gazu paraliżującego, a potem nabijanie się z kolegów, którzy nie mogli złapać oddechu i panicznie próbowali dostać się do okna w celu złapania haustu świeżego czteroetylku ołowiu (tak, mieszkanie w mieście ma swoje zalety). No ubaw po pachy.
Ech, wspomnień czar 🙂
Bociuś, rozśmieszyłeś mnie do łez. Pamiętam te setki godzin, które poświęcałeś na glancowanie kamaszy i zdalne czyszczenie broni…..
5 dni na WAT na egzaminach wstępnych…fajnie było 😉 i niezapomniana noc jak to kadeci zajrzeli do nas z jakąś księżycówką i kazali pić bez wąchania za kare, że nie wiedzieliśmy co oznacza skrót WUL. teraz już wiem, jest to wydział upojenia i lenistwa 😀