Wczoraj nasz ponaddwuletni już syn wprawił nas w głębokie zdumienie. Niby wiemy, że ma jakiś tam mózg, niby wiemy, że on czasem nawet działa i się trochę rozwija, jednak ten rozwój następuje (na ogół) drobnymi kroczkami. Ale wczoraj dał popis intelektu, który sprawił, że mi osobiście zjeżyły się włoski na karku.
Scena: wieczór. Młody w łóżeczku, codzienny wrestling z poduszką i kocykiem. Kołysanka już odśpiewana, zabieram się za drugie podejście, bo Młody ciągle nawija zamiast uwalić się na poduchę i przyciąć upragnionego komara.
I nagle słyszę:
- Jał, jał. Big eye. Duje oci. Bajka, jał, jał. Tam, bajka. Duje oci. Big eye.
Skurczybyk oglądał parę godzin wcześniej bajkę z angielskim dubbingiem, w której jakiś kotopodobny futrzak miał duże oczy. I załapał. I przetłumaczył na polski.
(Dla jasności: "Jał, jał" to oczywiście "Miau, miau", czyli kotek)
Dwa latka.
Strach pomyśleć, co będzie dalej...
Praca tłumacza nie należy do prostych zawodów. Ja jednak nie zamieniłbym się na inną pracę. Uwielbiam robić to co robię. Pracować z wykorzystaniem języków obcych. Po godzinach pracy czytam sobie różne tematyczne artykuły i powiększam swoją wiedzę.