Proszę się nie martwić, tytułowe wpuszczenie w kanał nie ma tym razem nic wspólnego z rurami - jeżeli więc ktoś się obawiał przydługawych opisów meandrów zawodu hydraulika, niech odsunie troski w cień. Chodzi bowiem o całkiem inny rodzaj kanału.
Zacznijmy jednak od początku.
Kilkanaście miliardów lat temu wzięło i wybuchło takie małe cóś, z czego najpierw powstał Czas, a chwilę potem również i Przestrzeń, i Wodór, i inne...
A nie, przepraszam, to nie ten początek.
Zacznę od innego początku. Otóż, jak Czujny Czytelnik zapewne kojarzy, jakiś czas temu postanowiłem zmienić usługodawcę kopii zapasowej w Chmurze, celem przyoszczędzenia kilku groszy, dzięki czemu będę mógł zakupić więcej pieluch i śpioszków dla nieustannie rosnącego Juniora. Tym samym od kilku dni pracowicie wgrywam kopię zapasową na serwery Amazonu, kasując równocześnie dane z serwerów Dropbox-a. Aplikacja, której w tym celu używam, wabi się FastGlacier i jest uruchomiona na stałe 24 godziny na dobę. Na pierwszym planie widnieje tam wielki pasek postępu a pod spodem log wykonanych operacji. A całkiem na dole, w pasku stanu, napisane jest ile jeszcze gigabajtów zostało, jaka jest średnia prędkość transmisji oraz ile w związku z tym trzeba będzie jeszcze czekać. A także, ile plików udało się wgrać poprawnie - a ile z błędem.
Licznik błędów od samego początku wyglądał, jakby się zepsuł. Pokazywał uparcie zero. Jednak wczoraj nagle skoczył do kilkudziesięciu, chwilę potem do kilkuset, zanim zdążyłem zakliknąć "pause" już się zrobiło kilka tysięcy.
Myślę sobie, ki czort?
Okazało się, że moja trzymegabitowa rurka do Sieci zaczęła deczko wariować. A konkretnie to zamiast działać w trybie ciągłym, zaczęła uprawiać dwupolówkę: działa, nie działa, działa, nie działa, działa... Coś jak kierunkowskaz. Tylko kierunkowskaz oscyluje w okolicach jednego-dwóch herców, a tutaj były może ze dwie dziesiąte herca. A może jedna dziesiąta. Po naszemu, co pięć-dziesięć sekund połączenie szło w maliny, po kolejnych pięciu-dziesięciu sekundach wracało. I tak w koło Macieju.
Sięgnąłem w mroczne głębiny... Nie, czekaj, wróć. Sięgnąłem w głębiny swej Mrocznej Wiedzy z czasów, kiedy jeszcze pasjonowałem się sieciami komputerowymi, i kiedy to potrafiłem rozpisać z pamięci każdy jeden bit ramki Ethernet (i to nie tylko w poziomie, ale też w pionie - aż do czwartej warstwy), pogmerałem tam chwilę (na szczęście nikogo nie było w pokoju, więc mogłem gmerać bez skrępowania) i wyszło mi, że jak zrestartuję modem, nikogo raczej krzywda nie spotka, a może się rurka naprawi.
Tak też uczyniłem. Wymacałem przełącznik power, radośnie go zignorowałem, namacałem obok kabelek zasilający, wyjąłem, włożyłem, voila!
Tzn voila to i owszem, ale internet dalej działał koślawo. Dla pewności wykonałem również restart kompa (to straszne, człowiek spędził dziewiętnaście lat żywota w rozmaitych instytucjach edukacyjnych, ucząc się o polimorfizmie, enkapsulacji, modelowaniu wielowątkowym oraz optymalizaji wielokryterialnej metodą Simplex, a i tak 95% wiedzy stamtąd wyniesionej to informacja o tym, że większość systemów komputerowych naprawia się przyciskiem "power").
Efekt: laptop zrestartowany. I tyle. Sieć dalej kuca i wstaje niczym jakiś schizofreniczny nauczyciel wu-efu.
Odwiesiłem więc swoją aureolę do szafy, zagryzłem zęby i wykonałem szybki telefon do biura obsługi klienta dostawcy internetu (nie podaję nazwy, żeby nie uprawiać kryptoreklamy, ale podpowiem, że nazywają się całkiem podobnie jak firma wysyłkowa UPS, tylko mają na końcu C zamiast S). Mówię panu co i jak, tylko bez tych wstawek o dziewiętnastu latach edukacji, a pan mi na to, że musi mi pogrzebać w ruterze.
Rozejrzałem się nerwowo, ale ponieważ w pokoju nadal nikogo nie było, nadstawiłem panu ruter, zacisnąłem szczęki - myślę, jakoś to będzie...
Pan, zgodnie z obietnicą, pogrzebał i nakazał wyłączyć a następnie włączyć interfejs WiFi. Ja mu na to, że pardon, ale wifi to ja mam w tym konkretnym kompie wyłączone na stałe, bo się łączę za pomocą RJ45. A pan mi na to, że nic nie szkodzi, i żebym jednak włączył wifi na chwilę, a potem wyłączył jeżeli go faktycznie nie potrzebuję. On tylko chce sprawdzić, czy po jego grzebaniu moje wifi wciąż działa
Wifi działało, a także - ku memu radosnemu zaskoczeniu - rurka do sieci przestała wariować i FastGlacier przystopował licznik błędów na dobre.
Na odchodne zapytałem pana w telefonie co tak naprawdę zrobił. A on mi na to, że przełączył kanał wifi w moim ruterze z dziesiątego na pierwszy.
Zreasumujmy:
1. Problem dotyczył połączenia do sieci, takiego po kabelku.
2. Pan usunął awarię zmieniając ustawienia połączenia bezprzewodowego.
To tak jakby naprawić pęknięcie w fundamentach poprzez przestawienie komina z lewej strony dachu na prawą. Mniej więcej. Ale nie będę się kłócił, bo summa summarum problem zniknął.
Dziwny świat...
taaa firma UPx; gdzie x=C.
Ostatnio po upgrade z 10 na 60 Mb osiągnąłem transfer .5 [i to wg pomiarów rzeczonej firmy].
Problem udało się rozwiązać dopiero poprzez telefon do znajomego który w rzeczonej firmie pracuje i nawet czymś kierownikuje. Wtedy czas obsługi z deklarowanych 72 godzin [roboczych!] skrócił się automagicznie do 20 minut.
Cytując [no prawie] Archimedesa: dajcie mi mija, a ruszę ziemię. Szkoda, że najczęściej musi to być baseball a punktem podparcia są plecy jakiegoś kolesia….
Prawdopodobnie siadła jedna nośna w DS. Pan z Urzędu Pracy Ciężkiej zmienił nośnie. A jeżeli chodzi o WiFi System StarGate (do grzebania w Modemie) ma błąd który powoduje wywalenie usługi wifi z konta klienta. Pozdrawiam pracownik tegoż Urzędu