Samochód stoi na poboczu autostrady. Jest bardzo niski, bardzo czerwony i w zasadzie bardziej nadaje się na tor Formuły 1 niż na publiczną drogę. Kładę się do kubełkowego siedzenia, zapinam pięciopunktowe pasy. Powietrze pachnie ozonem. Kolory są wyraziste: błękit bezchmurnego nieba, soczysta zieleń trawy, czerń kierownicy.
Jadę. W trzy sekundy dobijam do czwartego biegu. Odgłos silnika bardziej kojarzy się z motocyklem lub wiertłem stomatologicznym, niż silnikiem samochodu. Jakaś niewyobrażalna stadnina koni mechanicznych radośnie rży za każdym razem kiedy wciskam pedał akceleratora. Droga jest pusta i prosta. Ciągnie się po horyzont.
Boję się spojrzeć na prędkościomierz. Widziane kątem oka trawy oraz mijane od czasu do czasu bezkolizyjne skrzyżowania zlewają się w jednolitą ścianę.
Zbyt łagodnie biorę kolejny zakręt. Przy tej prędkości nie ma szans na korekty. Wylatuję z szosy. Auto sunie po trawie, tracę nad nim kontrolę. Trawa jest gładka jak lustro, nic się nie dzieje - po prostu sunę, obracam się lekko aż do zatrzymania.
***
Budzę się zanim zdążę wysiąść.
Jeżeli chcesz do komentarza wstawić kod, użyj składni:
[code]
tutaj wstaw swój kod
[/code]
Jeżeli zrobisz literówkę lub zmienisz zdanie, możesz edytować komentarz po jego zatwierdzeniu.