Jak każe rodzinna tradycja, raz na jakiś czas trzeba tatkę opier... tzn, ten, tego, ostrzyc na zero. Fryzura taka jest praktyczna, elegancka oraz nie wymaga zbyt dużych nakładów finansowych na jej utrzymanie. Miejsce grzebienia zajmuje gąbka. Przez pierwszych parę dni glaca może służyć jako niskiej jakości lustro. Nie widać szybko przybywającej siwizny. No same zalety.
Żeby tatkę ostrzyc, najlepiej skorzystać z maszynki elektrycznej. Maszynkę mam taką nowoczesną, bezprzewodową, z wbudowanym akumulatorkiem oraz - żeby nie było niespodzianek - wyświetlaczem, pokazującym ile jeszcze czasu strzyżenia pozostało, zanim trzeba będzie akumulatorek znów naładować.
Tak więc Żona moja wzięła wczoraj maszynkę do rąk, sprawdziła, że pozostało jeszcze 29 minut strzyżenia, i zabrała się do fryzjerskiego rzemiosła.
Niestety, albo jakiś bug w oprogramowaniu maszynki, albo histereza, albo inny chochlik, sprawiły, że owe 29 minut zleciało w niecałe 120 sekund.
W 120 sekund da się poczynić na głowie znaczne spustoszenie.
Ładowarka gdzieś zaginęła.
Hm.
Z głową niedostrzyżoną niczym chory sen pijanego ćpuna, zacząłem w panice rozważać różne opcje. Najpierw szybki telefon do sąsiadki, fryzjerka z zawodu, pewnie ma na chacie multum sprzętu, coś doradzi.
Niestety, sąsiadka w pracy.,
Hm.
Telefon do sąsiada. Uffff, jest maszynka. Co prawda taka wąska, do dogalania brody i wąsów, ale jak się nie ma, co się lubi...
Maszynka okazała się za słaba do mojej szczeciny (trzeba Wam bowiem wiedzieć, że o ile mamusia Natura nie obdarzyła mnie zbyt wysokim ilorazem inteligencji, o tyle nadrobiła ten brak grubością oraz twardością włosów - i to z nawiązką).
Telefon do drugiego sąsiada. Ma maszynkę, taką solidną, można nią ogolić jeża. Przedwczesna radość. Sąsiad na wycieczce na drugim końcu miasta, wraca pod wieczór. A ja muszę teraz, zaraz...
Końcówki można się domyśleć. Wziąłem paczkę jednorazówek i z wydatną pomocą mojej drugiej Połówki oberżnęliśmy mnie na zero nożykami.
Było krwawo.
Jeszcze teraz widać na mej błyszczącej glacy czerwieńsze placki, gdzie nożyk pozbył się nie tylko włosów, ale też sporej powierzchni naskórka.
No i fajnie. Jest zapychacz do Blogusława.
O'le!
ja po przygodach z różnymi sprzętami kupiłem w końcu profesjonalną maszynkę fryzjerską za jakieś 300 zł. I to zdecydowanie najlepszy sprzęt jaki miałem. Różne Philipsy i inne wypasione gadżety nie umywają się do mojej ermili super cut 2.
Pewnie też tak zrobię w końcu. Człowiek się dał nabrać reklamie, znowu.
Jest jeszcze taka zapobiegawcza metoda by wybierać urządzenia z wejściem ładującym USB. Taką maszynkę mamy i zagubienie jednej ładowarki to jeszcze nie tragedia…
Poszukam lepiej takiej z reaktorem atomowym. Na dłużej starczy…
Zawsze można na tak zwaną „kaczkę / kurę” metodą opalania pypciów.