One chodzą całymi hordami, przetaczają się tłumnie przez nasze życia i zostawiają mnóstwo bolesnych blizn, szram i dziur.
Weźmy na ten przykład ostatni kwartał roku 2013.
Najpierw okazało się, że nasz nieomylny księgowy jednak nie jest taki nieomylny. Coś gdzieś źle policzył i całkiem znienacka musieliśmy wyjąć ("z dupy") mnóstwo pieniędzy na zaległe podatki. I to teraz, zaraz, szybciutko, żeby karniaka nie dostać. Musiałem na ten cel wziąć kredyt, który teraz pracowicie spłacam.
Potem straciłem brata w wypadku. Trochę za szybko jechał, spotkał się ze ścianą... Zginął chłop na miejscu.
Zanim zdążyłem wyprawić bratu pogrzeb, mój pracodawca w ramach "optymalizacji kosztów" zwolnił dużą grupę kontraktorów. Załapałem się, a jakże. Chce ktoś przygarnąć bazyla? Parzę świetną kawę...
Rozglądam się tylko skąd nadejdzie kolejny pstryczek od losu.
Jedyna nadzieja w tym, że taka kumulacja nieszczęść nie zdarza się w życiu zbyt często - rok 2014 może być już tylko lepszy.
I tego będę się trzymał.