Całkiem niedawno zgłosił się do mnie teść (własny, rodzony) z zapytaniem, czy bym mu nie przyspieszył komputera, bo stary jest i strasznie wolno działa.
Zerknąłem na to cudo - faktycznie. Najnowszy to on nie jest. Laptop Asus z okolic 2006 roku, z Windowsem XP na pokładzie, z zabawnie dziś wyglądającym ekranem 4:3, no i z czasem reakcji na mysz czy klawiaturę liczonym w eonach. Naciskamy klawisz, idziemy wyprodukować Kosmos albo dwa, tu Wielki Wybuch, tam Wielki Wybuch i już widzimy jak się literka pokazuje w Notatniku.
Zdecydowanie przydałoby się coś z tym zrobić.
Pytam teścia do czego używa komputera. A on mi na to, że w zasadzie to tylko do przeglądania netu, czasem jakiś film obejrzy albo muzyki posłucha. Od wielkiego dzwonu coś napisze w Wordzie.
Myślę sobie - Linuksa mu zainstaluję. Na co dzień mieszka na tyle daleko, że jakby co nie będzie nawet miał jak mnie pobić, więc ryzyko niewielkie.
Tylko którą dystrybucję wybrać?
Po przejrzeniu paru forów oraz wyciągnięciu z zakamarków własnej pamięci różnych doświadczeń związanych z pingwinowymi okienkami wyszło mi, że najlepiej się do tego celu nada ElementaryOS, o którym zresztą już tu kiedyś nawet pisałem.
Ściągnąłem najnowszą wersję, szybkie tête-à-tête z UNetBootIn i już palec usb ląduje we właściwej dziurce laptopa. Odpalamy...
Ach. No tak.
Procesor jest 32-bitowy, a Elementary w wersji 32-bitowej nie produkują już od dość dawna.
Szkoda.
Przewaliwszy kolejny zylion forów, przeczytawszy pierdylion opinii zdecydowałem w końcu, że Lubuntu nada się najlepiej.
Ściągam, odpalam instalator, czekam jakieś 20 minut, restartuję - działa!
Włączam przeglądarkę...
Sieci nie ma. To znaczy wszędzie dookoła jest, tylko nie w laptopie. Karta sieciowa BCM4318 nie jest natywnie obsługiwana pod żadnym Linuksem, choćbym się sfajdał.
Czyli co - wpinamy skrętkę, ndiswrapper, sterowniki do WindowsXP, wiadomo. Pięć minut później wszystko ściągnięte i zainstalowane, lshw -C network pokazuje, że karta jest, nic tylko używać.
Z tym, że jednak nie działa.
Trzy godziny i siedem przeszukanych Internetów później w końcu się udało.
Na czym polegał problem?
Otóż na tym, że karty sieciowe Broadcom są na tyle popularne, że co chwilę ktoś szuka do nich sterowników pod różne linuksy, a ponieważ pingwinów jest jak mrówków, w necie jest zatrzęsienie poradników jak sobie z problemem poradzić - tylko że większość z nich nie działa, bo sterowniki binarne, po prawa autorskie, bo Wogle.
Końcem końców okazało się, że APT ma gotowy pakiet, który automatycznie ściąga właściwy sterownik i go instaluje. Jednak dokopanie się do tej informacji zajęło mi nieprzyzwoicie dużo czasu.
Ciekawe co będzie dalej. Jakby co odwrotu nie ma, bo nikt w okolicy nie ma instalki do WinXP, więc teść jest teraz skazany na pingwina na wieki wieków do czasu, aż mu się ten laptop do końca nie rozleci.
Pożyjemy - zobaczymy...
Wiele osób wciąż nie może się pozbyć zacnego i poczciwego podejścia do rzeczy, że skoro działa, to po co wyrzucać? Mój znajomy czasem podrzucał mi, przyjeżdżając z Niemiec na chwilę, jakieś komputery czy laptopy: bo oni to po prostu wyrzucają, a to przecież jeszcze na chodzie. I ku mojej rozpaczy liczył na jakąś sensowną reanimację. Chyba jestem już stary, bo też nie mogę przyjąć do wiadomości, że stare, ale sprawne rzeczy jednak się wyrzuca.
Co jakiś czas daję się nabrać, np. będąc na zakupach w Intermarche, widzę, że coś jest tańsze z aplikacją. No więc wyciągam telefon, wchodzę na Google Play, tylko po to żeby sobie przypomnieć, że ta aplikacja nie jest zgodna z moją wersją androida. Ta i setki innych, np. dokumenty Google. Wypada więc smartfon, który miał służyć nie tylko do dzwonienia, oddać komuś, kto potrzebuje go tylko do dzwonienia. Podejrzewam wręcz jakąś spiskową teorię, bo niby dlaczego nie mogłyby funkcjonować starsze wersje aplikacji?
Lubuntu fajny jest. Sam go jeszcze mam na swoim streńkim laptopie (14 lat to już jakby trochę dinozaur w latach komputerowych) i póki używałem to działał bezbłędnie. Nawet sieć obsłużył bez żadnych fochów.
Aż chyba w wolnej chwili odpalę laptopa i sprawdzę czy jeszcze działa. Tak z czystej, niczym nie zmąconej ciekawości.
Dawno temu w tym samym kompie, który mam teraz ale kilka lat po upgradzie się trochę pobawiłem w instalki linuxa, ale albo mnie przerastały albo nie sięgały mojego poziomu wymagań.
Tak czy inaczej jestem od lat szczęśliwym użytkownikiem win10.
Bardzo ciekawie napisany post, zajrzałem ot tak w podziękowaniu za wizyty u mnie.
Wygląda na to, że (jak znajdę czas) wrócę poczytać, bo chociaż terminologia tego posta w mojej głowie wywołała burzę (w sensie, że się nie znam) to za opis daję ?